środa, 29 lutego 2012

Nie ma co obrażać się na paski

Z paskami zawsze miałam problem. Zniekształcają perspektywę. Albo pogrubiają, albo nienaturalnie  wydłużają. A to przecież jawna manipulacja. PASKI KŁAMIĄ!






W wyrobach proszą się o jakiś podział, punkt zahaczenia. Stebnówkę, guzik lub choćby plamę. Coś, co przełamie ich monotonię.
Budzą jednoznaczne skojarzenia, które trudno z głowy wyplenić.
I choć człowiek stara się jak może, to już na zawsze tak pozostanie: szerokie i poziome - więzienne, wąskie i  granatowe - marynarskie.

No a beżowe? Z beżem to zupełnie inna sprawa.









Świeczki w śpiworkach, etui oraz serducho jadą do Słupska do pani Doroty. Razem z gorącymi pozdrowieniami.

wtorek, 28 lutego 2012

Zawodowo dłubię w aniołach

... tak odpowiadam od czasu do czasu na pytanie: "czym się zajmujesz zawodowo?". 

Takie anioły zaczęłam szyć na długo przed tym, jak na nasz rękodzielniczy rynek przypuściły zmasowany atak skrzydlate śpiochy tildowe. Choć nie ukrywam, że to one właśnie mnie zainspirowały - dostrzeżone na maleńkiej miniaturce w zachodniej prasie kolorowej, fotografii zbyt małej, by dostrzec szczegóły. I dobrze!







środa, 22 lutego 2012

Winne etykiety

Pisanie ostatnio coś nie bardzo  mi wychodzi. Dopadają mnie duchy przeszłości i codzienne kłopoty, wypadek córeczki i potyczki ze służbą  zdrowia, która podobno ma o nas dbać. Jednak dziś chociaż kilka fotek wyrobów z tkaniny niezwykle wdzięcznej - i z powodu wzoru nadruku, i z powodu jej rodzaju (struktury, splotu, jakości).









sobota, 18 lutego 2012

Sielsko, prowansalsko...

Istniał obok mnie onegdaj pewien lokal, który w swych założeniach miał oferować kuchnię prowansalską. Ba! Powiem więcej - lawendową. Założenia owe nigdy nie zostały zrealizowane, nad czym niejednokrotnie ubolewałam. Jednak proponowanie wyrafinowanej kuchni w moim mieście jest nieco karkołomnym pomysłem. Największym powodzeniem cieszą się u nas punkty oferujące frytki z gyrosem oraz pseudoorientalny kebab. Zlikwidowanie lub w najlepszym wypadku przekształcenie naszej "prowansalskiej" knajpki w taką, która by spotykała się z gustami naszych mieszkańców w pół drogi, było jedynie kwestią czasu.

Przed zimą zamieniono restaurację w iście geesowską pierogarnię z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli tandetnym wyposażeniem, ceratą na stołach, smrodem duszonej kapuchy oraz kartą dań powielaną na ksero i owijaną w foliową ofertówkę. Lawendowa knajpka zniknęła, zanim na dobre zdążyłam poznać jej obyczaje i zanim wyznaczyłam w niej swój ulubiony stolik. Kelnerskie zaplecze nie miało wystarczająco dużo czasu, aby obrosnąć w te wszystkie niepotrzebne przedmioty (widokówki od przyjaciół i klientów, kalendarze, reklamy browarów, telefony dostawców i inne śmieci), które  tworzą wrażenie, że ktoś czuje się gospodarzem na tym odcinku świata.

Tuż przed zamknięciem udało mi się pstryknąć parę fotek, które właśnie (sprzątając pulpit komputera) odgruzowałam.  Taką cichą mam nadzieję, że może jeszcze kiedyś ktoś porwie się z motyką na słońce i otworzy u nas świetną, cichą knajpkę z klimatem, z oryginalną, ale i bezpretensjonalną kuchnią. Zostanę wierną klientką.











Serdeczne dzięki za Wasze towarzystwo i ciepłe komentarze. Prowadzenie "starego" bloga w nowym miejscu daje ten łatwy start i bezpieczeństwo wynikające z poczucia, że część znanego i serdecznego towarzystwa przysiada się od pierwszej minuty. To miłe, budujące i mobilizujące. A nowe zakamarki cieszą świeżym powietrzem. Potrzebowałam tej zmiany. 

A dziś to już wszystko. Wszystkim nam się przyda porządny sen. Dobranoc.

czwartek, 16 lutego 2012

Kawa z mlekiem

Ja nie wiem, jak Wy, ale ja mam tak, że wiem już co z tkaniny powstanie, gdy mam ją w ręku jeszcze w kuponie.  W głowie układam sobie gotowe połączenia z innymi materiałami, detale wykończenia itd. Latami  trzeba  hodować w sobie taką intuicję, gdy się człowiek z tych szmatek utrzymuje. 

Tę tkaninę zakupiłam w dużej ilości dwa lata temu z myślą o stworzeniu kolekcji dedykowanej dla mojego wiernego od lat klienta.  I kolekcja się udała. Wykonałam tych przedmiotów naprawdę sporo. Więcej informacji na ten temat oraz zdjęć kolekcji zamieściłam tutaj.

Gatunek: cienka bawełna w kolorze beżu w białe maleńkie kropeczki aż się prosi o smakowite porównania. Dlatego tamtym razem posługiwałam się nazwą "tiramisu". Teraz zaś przychodzi mi na myśl łagodna latte, układana warstwami w przezroczystej szklance. No i pejzaż za oknem jakoś tak nas zgrywa z tymi rozmytymi kolorami. Pewnie w marcu upomnę się o bardziej intensywne barwy.

Materiału zostały dosłownie resztki, nad czym bardzo ubolewam. Wyszywam więc przedmioty, do ostatniego skraweczka. Ten zestaw (a w każdym razie większość z tych przedmiotów) pojechał niedawno do pewnej miłej pani Ani. 







Z tego co wiem, pani Ania była zadowolona, a przedmioty zdobią teraz jej "rozbieloną" łazienkę. 
No to tyle tymczasem. Byle do wiosny, byle do czerwieni... Dobranoc.

środa, 15 lutego 2012

A propo's żurawia

W niedzielę odwiedziłam z dzieciaczkami Wrocław. Ostatnio rzadko tam bywam, szczególnie gdy zima szaleje. Ale było tak piękne słońce... Zupełnie zapomniałam, że bezchmurne niebo w zimie oznacza jednocześnie spory mróz. Bardzo mi się ta zależność nie podoba, bo klimatycznie ja jestem raczej stworzeniem środkowoeuropejskim z wyraźną pretensją do okolic śródziemnomorskich. Kontynentalne napływy niemiłosiernego mrozu, który wystawia na szwank zdolności grzewcze oraz dobrą reputację mojego gazowego pieca, bardzo mi nie w smak.

Jednak w tę niedzielę owemu błękitnemu niebu dałam się uwieść. Wrażenia pozostały jednak głównie we wspomnieniach. O robieniu zdjęć w tej temperaturze można jedynie pomarzyć.

Może jedno jedyne tu zamieszczę. I to takie, które przywołało mi w pamięci książkę, która wpadła mi w ręce z końcem lata.



Przeczytałam mianowicie "Kulturalny atlas ptaków" Michała Kruszony. Wbrew tytułowi  pozycja nie jest dziełem naukowym. Nie próbuje nawet w procencie do takiej kategorii pretendować.  Autor, muzealnik, historyk dokonuje wprawdzie zestawienia i opisów ptaków spotykanych w Polsce, robi to jednak w sposób luźny, nieusystematyzowany, według sobie tylko znanego klucza, bez naukowego zadęcia. Poszczególne gatunki opisuje w myśl zasady "czego nie wie, to zmyśli", przy czym robi to z dużym humorem, lekkim piórem i miłym dla czytelnika zaskoczeniem.

No i właśnie, żeby nie być gołosłowną...  widząc te żurawie na tle wieczornego nieba przypomniał mi się fragment o żurawiach z tej właśnie książki:
"Żurawie są najpiękniejsze w porannej mgle. Wyglądają wtedy jak ptasie katedry. Tworzą krzykliwą leśną straż, same, aby nie zasnąć w trakcie nocnego czuwania, stoją na jednej nodze, w drugiej, podkurczonej, trzymając kamień."

No to może jeszcze cytat z rozdziału  o orle:
"Naturalnym miejscem zamieszkałym w Polsce przez orły powinna być Orla Perć. Tatrzański grzbiet pomiędzy przełęczami Krzyżne i Zawrat charakteryzuje się tym, że rocznie spada z niego kilku turystów."

O gołębiach Kruszyna konkludował:
"Stosunek gołębi do dzieł sztuki jest zdecydowanie negatywny."







Ten ich nieprzyjazny stosunek z resztą obserwujemy na każdym kroku. Wenecja i Kraków to już wręcz sztandarowe przykłady. Przy czym stopień braku respektu wobec doniosłości geniuszu architektów i ludzi sztuki przez gołębie idzie w parze z brakiem poważania zakazu sprzedaży ziaren dla dokarmiających ptaki turystów w obrębie starówek najpiękniejszych miast. Tak więc mamy to trochę na własne życzenie. Choć władze niektórych pomniejszych dolnośląskich mieścinek próbują sobie z problemem poradzić.



No i że pozwolę sobie na koniec przytoczyć mój ukochany fragment z rozdziału poświęconego sójce (luźno tylko nawiązujący do wiersza "Sójka" Brzechwy):
"Bywały w Polsce epizodyczne eksperymenty edukacyjne. Rozprawiano się z twórczością pisarzy, usuwając ich utwory z kanonu lektur. Ministrowie edukacji wypowiadali się na ich temat w programach radiowych i telewizyjnych. O jednego z nich dowiedziałem się, że szkoła uwolniona zostanie od wierszy i książek Jana Brzechwy - Żyd i komunista, Bolesława Leśmiana - Żyd i kuzyn Brzechwy, Franza Kafki - Żyd, Witolda Gombrowicza - skłonności homoseksualne, do tego stworzył obrazoburczy obraz polskiej historii, Johanna Wolfganga Goethego - Niemiec i do tego mason."

Być może ten fragment wcale Was nie śmieszy (zakładam bowiem, że trudno zrozumieć kontekst z drobnego wycinka), we mnie jednak wywołał salwy śmiechu. Bo alergicznie wręcz nie lubię takiego sposobu myślenia, systemowego podejścia do różnych sfer naszego życia. A w tej dziedzinie (niestety) tkwimy jeszcze w  albo głębokim komunizmie, albo na przeciwległym brzegu - w krainie radiomaryjnej ortodoksji (vide żydomasoneria). Czyżby to jest więc śmiech przez łzy?



Jak gdyby nigdy nic...

... zaczynam post w nowym miejscu.  Od wczoraj się tu powoli mebluję. Ustawiam, segreguję, dokładam elementy. Wszystko dla swojej i Waszej wygody i przejrzystości. Udało się?

Nowa Bombonierka będzie kontynuacją dotychczas prowadzonej przeze mnie w bloxie. Wszystkich nowych gości zapraszam do lektury dotychczasowych poczynań w starym miejscu, a stałych bywalców do zaglądania w nowe zakamarki.  Mam nadzieję, że czujecie się swobodnie i wygodnie.