sobota, 28 kwietnia 2012

Portret pamięciowy

Prawo Webera-Fechnera, o którym uczyłam się kiedyś na fizyce - jeszcze na studiach - mówi, że odpowiednio podany bodziec spowoduje adekwatną reakcję organizmu. Oczywiście samo prawo jest bardziej skomplikowane, wyrażane w szeregu zawiłych wzorów i opatrzone rzędem magicznie brzmiących zmiennych i warunków. Zawiera jednak prawdę łatwą do przełożenia na codzienne bytowanie. 

I tak mój organizm zadziałał zgodnie z zasadą. Bodziec zamknięty był w kruchej postaci mojej siwiutkiej, zjedzonej rodzinnymi nieszczęściami, ale mimo to pogodnej sąsiadki. A ściślej mówiąc w mięsistym przyniesionym przez nią bukiecie działkowych tulipanów.  

Dzięki temu oto wygrzebałam tkaninę, którą od dawna obchodziłam szerokim łukiem, przekładałam z półki na półkę przez ostatnie pół roku. Bo mdła, bo nijaka i bez wyrazu. Chyba musiała poczekać na wiosnę.








piątek, 20 kwietnia 2012

A propos nieba

Już wielokrotnie wspominałam, że świat widzę przez niebieskie okulary. Żadna tajemnica. Wystaje to u mnie z każdego zakamarka. Niby chłodny kolor, niby również mało kobiecy. Jednak w całej gamie - od błękitów i rozwodnionych turkusów, aż po ciężkie wysycone granaty, to zdecydowanie moja domena. Zwłaszcza gdy w powietrzu czuje się już lato.

Turkus niesie w sobie jakąś świeżość i lekkość.  Obojętnie w jakim przedmiocie jest zamknięty, pachnie wakacjami. Toskanią. Prowansją. Chorwacją. Że o greckich wyspach już nie wspomnę.


Wymienione wyżej nacje potrafią robić niezły użytek z wiedzy o tym, jaki wpływ na nasze nastroje ma ten kolor. I jaki wielki ma w sobie magnetyzm. A my, niczego nieświadomi turyści, podróżnicy etc., w najlepszym dla siebie i jednocześnie najgorszym dla tubylców przypadku wycelowujemy w niebieszczące się przedmioty, fatałaszki, okiennice i elewacje obiektywy naszych aparatów i kamer.  
Ale tubylcy na chwilę tylko wstrzymują oddech, bo my koniecznie, ale to naprawdę koniecznie musimy zaraz mieć coś niebieskiego. Coś w kolorze tego nieba, które w tamtych stronach prawie nigdy podczas wakacji nie zawodzi.  Interes ubity, każdy jest zadowolony:)



Ba, chcemy również wąchać i jeść Niebieskie. Ale jeśli już nie zjeść samo Niebieskie, to przynajmniej z niebieskiego naczynia. Jest w tym coś doprawdy mało przyzwoitego.



Dlatego dziś również u mnie się nieco niebieszczy. Pogoda rehabilituje się z rozmachem za zimny początek kwietnia, kiedy to kolor naszego lokalnego nieba można było raczej skojarzyć z pleśnią w serze Lazur, niż śródziemnomorskim błękitem. Bez zażenowania więc pofolgowałam sobie, mając cichą nadzieję, że ktoś podzieli moje sympatie





wtorek, 17 kwietnia 2012

Twarde kontra miękkie

Jeśli jest coś, co może zainspirować w tę niemalże listopadową szarugę, to jest to na pewno architektura. Jej detal i ogół. 

Rzeźbiarze, architekci, stolarze. 
Snycerzy, malarze, konstruktorzy. 

Pokonują twardą materię, aby jej kształty dopasować gustów naszych oczu. Obłaskawiają przestrzeń i oswajają surowość tworzywa, z jakim przyszło im pracować. Wyoblają, łamią krawędzie, zmieniają perspektywę. Swobodnie łączą faktury, kształty i surowce. W końcu byli do tego kształceni...









piątek, 13 kwietnia 2012

Show me the place

Cohen śpiewa właśnie w radiu "Show me the place".  Język angielski to nie jest moja specjalność (wolę niemiecki) odczuwam więc tekst bardziej intuicyjnie niż świadomie.  Z  resztą w obecnych czasach można ten język przyswoić sobie niemalże przez osmozę. Obcowanie z nim jest wielopłaszczyznowe i ogólnotkankowe.


Ale cóż można jeszcze powiedzieć (napisać) po Cohenie... Wszystkie słowa bledną, więc może obraz - kilka migawek z mojego miejsca. Tu mieszkam i te zakamarki mijam każdego dnia. Niektóre z nich to perełki sztuki i architektury. Nieprzyjemne  słowa cisną się na usta, gdy się obserwuje ich niszczenie i świadome dewastowanie. Bezmyślne wbijanie gwoździ w zabytkowe, wykonane w zegarmistrzowską precyzją drzwi czasem aż boli.  Innym razem  znowu przeciwnie.  Bardziej dokucza, gdy renowatorzy usuwają kolejne powłoki kolorowych farb z drewnianej stolarki i kutych w metalu koronkowych balustrad, a  odnowione powierzchnie pokrywają beznamiętnym nowiutkim lakierem. Stare duchy dostają nakaz eksmisji.














czwartek, 12 kwietnia 2012

Dolce vita

W międzynarodowym dniu czekolady reporterzy mojego ukochanego radia za specami od diet ogłosili, że czekolada nie ma tych cudownych właściwości, które się jej od wieków przypisuje. Czyli że nie poprawia samopoczucia, nie powoduje powstawania w naszym organizmie endorfin, a tłuszcz kakaowy o tylko zwykły tłuszcz. Odczytuję to jako osobistą zdradę na moim organizmie, bo odkąd pamiętam, takową motywacją właśnie próbuję się rozgrzeszać, gdy skuszę się na smakowity kawałeczek. Ale nic mnie w tym względzie nie złamie. Węszę tu wręcz jakąś międzynarodową i interdyscyplinarną manipulację. Nawet jeśli dotychczas wpajane nam zalety czekolady okażą się wyssane z palca, to co? Nie będzie endorfina pluła nam w twarz:) 


wtorek, 10 kwietnia 2012

"Kocha, lubi szanuje..." a rachunek prawdopodobieństwa

Za namową Panny Marchewki czytam "Rachubę świata" Daniela Kehlmanna - fabularyzowaną opowieść o życiu dwóch panów o nieprzeciętnych umysłach  (Gaussie i Humboldcie), którzy gdyby żyli w obecnych czasach, mogli  by być moimi kolegami ze studiów.  Ale pech chciał, że obydwaj wiedli żywot dwieście lat temu i  zamiast rozmawiać z nimi o ich szalonych pomysłach na uczelnianych korytarzach i na bieżąco rozwiewać wszelkie wątpliwości, musiałam brnąć przez zawiłe teorie w samotności.  Ileż prościej byłoby, gdyby panowie tworzyli skomplikowane wywody i opatrywali je klauzulą: "stosować w razie konieczności". Nie byłyby wtedy wciągane w program obowiązkowy każdego kursu matematyki, a studenci spaliby spokojniej.

Moje podejście do matematyki  bardzo ewoluowało od czasów zakończenia nauki. Wiele rzeczy mi się w głowie rozjaśnia. Morze teorii, pojęć i zjawisk przybiera dla mnie konkretne kształty i potrafię znaleźć analogie pomiędzy nimi a tym, co dotyka mnie w codziennym życiu. Bywa, że teoria zamienia się w praktykę, a koszmar związany z koniecznością zrozumienia różniczek, liczb zespolonych i im podobnych jawi mi się teraz jak senne wspomnienie z dzieciństwa, co do którego nie jestem pewna, czy zdarzyło się naprawdę, czy tylko mi się wydawało.

Szczęśliwym trafem piętnaście lat temu zaliczyłam wszystkie kursy matematyki na mojej uczelni z ocenami mieszczącymi się w szeroko pojętej normie i pozwalającymi mi na obronę dyplomu, który przy obecnym moim zajęciu służy mi jedynie dla dekoracji :)

Takiej kolei rzeczy nawet sam Gauss nie byłby w stanie przewidzieć. O!









niedziela, 8 kwietnia 2012

Jestem podobna do Paulo Coehlo

Odkryłam w sobie swoiste podobieństwo do Paulo Coehlo.
On nie potrafi pisać, a ja nie potrafię fotografować. Obydwoje jednak uwielbiamy robić to, w czym nie jesteśmy dobrzy.

Dzisiejsze zdjęcia to obiekt, który mijam codziennie odwożąc Oliśkę do szkoły - fragment przejścia podziemnego pod torami kolejowymi. Konstrukcja straszy powybijanymi szybami, wszechobecną rdzą i smrodem uryny. Ma jednak w sobie coś malowniczego  - zwłaszcza w słoneczne popołudnie. 





sobota, 7 kwietnia 2012

Zielono...


Wszystkim przyjaciołom
obserwatorom, przypadkowym gościom, 
sympatykom lawendowego koloru, smaku i aromatu 
życzę wielu witamin, spokoju i cudnych spotkań  
w to zielone święto.



piątek, 6 kwietnia 2012

Pomarańcze i mandarynki

Pani patrzy - melancholijnie...
Skąd ma pani tę melancholię? 
Sen? Doprawdy? Jak z dymu kółka?
Sen zmysłowy bladej dziewczynki?
Hebanowa lśniąca szkatułka:
Pomarańcze i mandarynki.