Życie bez dziecka ma tę zaletę, że wraz ze zniknięciem autokaru za zakrętem ulicy, pryskają problemy z wyborem dania, które należałoby ugotować na obiad. W normalnych warunkach zawsze są dyskusje o wyższości naleśników nad daniami mięsnymi (i w ogóle nad wszystkimi innymi daniami) oraz o (wątpliwej według młodzieży) roli surówek w diecie nowoczesnej aktywnej kobiety u progu jej sportowej kariery.
Od dziś decyzje kulinarne podejmuje się u mnie w domu przez aklamację:
Dziś obiadu nie ma!
Jutro zjem zaś to, co dziś!
I tak przez całe dwa tygodnie.
Lody!
Lody uchronią mnie przed śmiercią głodową. I czerwone porzeczki od sąsiadki...
Mam też ochotę na rabarbar.
Lody <3 o tak lody zamiast obiadu ;)
OdpowiedzUsuńCałe 2 tygodnie? Szczęściara:)
OdpowiedzUsuńtylko pozazdrościć...
OdpowiedzUsuń