Podczas jednego z zajęć naszym zadaniem było wypisać jak najwięcej przymiotników, jakie kojarzą nam się z tym miejscem i przyporządkować je do konkretnych zmysłów: smaku, zapachu, wzroku, dotyku i węchu. Do odstrzału przeznaczyłam od razu te, które są zbyt pojemne, a przez to niekonkretne. Dokonałam więc masowej eksterminacji wszystkich "wspaniałych", "cudownych", "fantastycznych" i innych podobnych określeń. Doświadczenie okazało się ciekawe, bo pozwoliło każdemu z nas nakreślić mapę aktywności (vel wrażliwości) własnych zmysłów. Moimi głównymi okazały się wzrok (co widać pewnie na blogu) i węch (stąd poniekąd moja zawodowa działalność). W tych dwóch dziedzinach potrafiłam wykreować w pamięci i wyobraźni całą chmurę określeń, które mniej lub bardziej wprost określały moje przeżycia związane z tym miejscem.
Wczoraj było już sporo o wrażeniach wzrokowych. Dziś więc biorę na tapetę zapach.
Pleśń, wilgoć, stęchlizna i stary papier. Znacie taki koktajl aromatów?
W kancelarii kościoła mogliśmy się w nim niemalże wykąpać. Dotykałam starych - naprawdę starych - bo prawie czterystuletnich ksiąg. Większość z nich to biblie i tomiszcza o tematyce religijnej. Ich treść nie zajmuje mnie więc bardziej niż inne książki. Ale ich wykonanie - skóra na oprawach, pięknie zdobione metalowe okucia, misterne ryciny i akapity - robią naprawdę duże wrażenie. Jednak tak naprawdę najbardziej wzruszyłam się, gdy pani pastorowa pokazała nam, co znajduje się często w tych starych tomach niejako przy okazji - te wszystkie przedmioty, które służyły kiedyś komuś za zakładkę - stare zdjęcia, listy, banknoty, kartki z kalendarza, czyjś osobisty pamiętnik. Bo książka, choćby nie wiem jak stara, to jednak tylko jedna z wielu odbitek, natomiast notes wypełniany przez kogoś własnymi przemyśleniami i wspomnieniami, uczepionymi gdzieś w konkretnym miejscu i czasie, to już naprawdę coś. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie pewne rzeczy mają znaczenie dopiero wtedy, gdy w ich tle albo ich źródłem jest konkretny człowiek, który gdzieś i kiedyś konkretnie żył i jakoś konkretnie się nazywał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz