Od zeszłej niedzieli wiem, że uwielbiam cmentarze w leniwe niedzielne popołudnia. Pomysł, aby odwiedzić żydowską nekropolię w upalny czas jedynego wolnego dnia, jaki trafia się w ciągu całego tygodnia był cokolwiek kontrowersyjny i niepopularny. Nie mniej jednak przyniósł wytchnienie od uporczywej temperatury, która przestaje być luksusem w betonowej pustyni. Przyniósł też cały koktajl zmysłowych wrażeń, w których dzięki niemal absolutnej ciszy, pierwszą rolę zagrał obraz.
Gdy pozwolę umysłowi na taki typ osamotnienia od innych bodźców, zachowuje się on jak błona światłoczuła. Zapamiętuje obrazy. Plany ogólne i detale. Światło i cień. Fakturę tworzywa i kunszt wykonania. Podstawowa wiedza wyczytana w pożyczonym przewodniku pozwala zrozumieć i wyłonić z ogromu zdobień i symboli pewien kod, który wtajemniczonym opowie całą historię na temat osób zamieszkujących Wrocław w ubiegłych okresach. Przechadzam się więc pomiędzy grobami rabinów, nauczycieli i akademickich profesorów, poetów, naukowców, noblistów nawet. Wiem, że pod jednym konkretnym nagrobkiem leży kobieta, a pod innym mężczyzna; pod następnym osoba zasłużona dla społeczności, a jeszcze następnym taka, która zginęła tragicznie. O wszystkim mówią znaki.
Uświadamiam sobie przy tym, jak małą rolę gra tu człowiek-gość. Przestrzeń całkowicie opanowują rośliny i zwierzęta. Czasem nawet dość niespotykane, jak na ścisłe centrum wielkiego miasta. Nam udało się spotkać dzięcioła zielonego. Pierwszy raz w życiu!
Podoba mi się to. Myślę więc sobie: "doczesność sprawia mi przyjemność" i kładę kamyk na przypadkowo wybranej macewie.
Aż trudno uwierzyć ze tak pięknie i klimatycznie może być ...na cmentarzu!!!
OdpowiedzUsuńZdjęcia cudownie oddają klimat tego miejsca! pozdrawiam :-)