Gdyby ktoś mnie zapytał o kolor, z jakim kojarzy mi się Toskania, bez zastanowienia odpowiedziałabym, że z barwą niebieską. Ale kolor ten bynajmniej nie może czuć się osamotniony, a ze swoją pozycją kolorystycznego przodownika ma podstawy, aby czuć się zagrożonym przez depczący mu po piętach, wszechobecny odcień terakoty. W każdej chwili czuje na plecach jej gorący, wilgotny, pachnący gliną oddech.
To terakota walczy dzielnie, aby królewski błękit zdetronizować. W niektórych miejscach jej się to nawet udaje. Ma nad błękitem tę przewagę, że jest kobieca. Chciałoby się więc rzec, że łagodzi obyczaje. Ale rzeczywiście coś w tym jest, bo nawet zabudowania forteczne, gdy mają kolor terakoty, są jakby nie do końca na serio - to znaczy nie takie groźne, za jakie chciałyby uchodzić.
No i nie przejada się, jak inne kolory. Nadmiar tej barwy nie szkodzi architekturze. Jest wręcz egoistą i egocentrykiem. Bywają miejsca (patrz Siena), gdzie nawet nie próbuje stawać w szranki o palmę pierwszeństwa z innymi barwami. Tak jest pewny swego. Jak Ronaldo podczas akcji podbramkowej. Sam jeden. W centrum uwagi. I to na niego spływa cały splendor.
Monochromatyczne, ceglastoczerwone miasteczka nie męczą oczu. Zapraszają...
Tak więc, gdy wpadła mi w ręce ta tkanina, w mojej głowie obudziły się proste skojarzenia.
Pomyślałam sobie: "Jestem w Toskanii".
Teraz, oglądając powyższe zdjęcia uaktywnia mi się jeszcze jedno proste skojarzenie - smakowe tym razem. I na pewno niezwiązane z lizaniem terakoty.
Chcę wina!!!
Czerwonego!!!
Wytrawnego!!!
Choć lampeczkę sączyć w miłym towarzystwie!!! Może być bez kolacji i bez okazji, ot...
A do wina niech zagra muzyka (klik).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz