Od tygodnia żyję jak nomad. Ba, jak cała banda nomadów. Chodzi mi oczywiście o jakość ich życia, a nie to, w jakie wzajemne mogą wchodzić interakcje:) Tak więc jedno, co można o moim bytowaniu w ostatnim czasie powiedzieć, to że jest to bardziej tryb koczowniczy, niż osiadły. Pięć godzin kursu dziennie wciskanych pomiędzy zawodowe zobowiązania skutecznie odciągało mnie od czynności, które w potocznym życiu uważa się za normę. Nie czytam więc nic od tygodnia, nie oglądam, nigdzie nie bywam, z nikim się nie spotykam. Mieszkanie również cierpi na brak towarzystwa. Zioła na parapecie prawie uschły. Sprzątam jedynie "rynek", śmieci wyrzucam, gdy już wysypują mi się z wiaderka. Zrezygnowałam z wylegiwania się z książką w wannie i dzień kończę krótkim prysznicem, bo po prostu wieczorami padam na twarz.
Pan syn, gdy mnie ostatnio odwiedził, zajrzał do kuchni w poszukiwaniu czegoś nadającego się do jedzenia, po czym wywiązała się wielce symptomatyczna - zważywszy na powyższe - rozmowa:
- Upiekłaś coś?
- Nie.
- A ugotowałaś?
- Nie.
- A jadłaś coś w ogóle dzisiaj?
No, co to ja chciałam właściwie powiedzieć? Że zrobiłam sobie chwilę przerwy w pracy i piszę tekst dla poznanej niedawno pani dziennikarki o żadanicach (zadanicach), o których wygadałam się podczas kursu.
Znacie te lale? Przeczytałam o nich wiele lat temu w jakimś artykule w czasach, gdy jeszcze czytywałam czasopisma w formie tylko i wyłącznie papierowej, więc nawet nie potrafię w tej chwili Was do tego tekstu odesłać. Szykując jednak ten post zauważyłam, że jest trochę informacji na ten temat w internecie. Mój artykuł (ten, który lata temu wpadł mi z ręce) opowiadał o inicjatywie pewnych młodych dziewczyn, które podjęły się wyzwania przywrócenia światu kobiet z białoruskiej prowincji - takich, które spotkała jakaś tragedia i się skutecznie z wszelkiego życia wycofały. Już mniejsza o to, co to były za okropne przeżycia, choć to stanowiło główną część tego reportażu; ja się skupię tu na samych lalach - to był jeden z szerokiej gamy pomysłów młodych wolontariuszek na dochodzenie kobiet ze zniszczoną psychiką do normalności.
"Powołuje się je do życia" w pewnej intencji - mają spełnić życzenie osoby, która figurkę wykonuje. Jedną z zasad jest więc to, żeby lalę wykonać od razu do końca, nie dzielić pracy na etapy, a już na pewno niedopuszczalne jest pozostawienie jej w ogóle bez wykończenia. Po spełnieniu życzenia żadanica powinna być spalona, a to co z niej zostanie - zakopane. Trochę to makabryczne, ale ja bym się obawiała dyskutowania z takimi prawidłami, których nikt wtajemniczony nie poddaje w wątpliwość. Tak więc na końcu - destrukcja, oczyszczenie i można zaczynać myśleć o nowych celach.
Pozostałe zasady dotyczą już kwestii samego wykonania. Kukiełkę wykonujemy ze starych tkanin, bez użycia igły i nici. Ucinamy kawałek, jaki potrzebny jest do wykonania lali, (w moim przypadku był to kwadrat o wymiarach około 40 x 40 cm) i z użyciem dratwy formujemy korpusik. W główkę włożyłam jakiś stary gałganek. Nogi i rączki powstały ze zrolowanej tkaniny. Sukienkę zrobiłam (również bez igły) z innego starego materiału. Na koniec chustka na głowę. Aaa, no i bardzo ważna rzecz: należy żadanicy coś od siebie podarować - guzik, koralik, cokolwiek. Ten drobiazg dla odmiany przyszywamy do ubranka na trwałe.
Istotne jest to, aby lali nie dorysować oczu i ust. Według tych starych białoruskich wierzeń lalka, która zyska twarz, zaczyna zajmować się wypełnianiem własnych życzeń. A nie o to przecież chodzi, abyśmy robiły i utrzymywały darmozjada:)
Nie znalazłam nic w źródłach na temat nadawania żadanicom imion. Wychodzę jednak z założenia, że skoro nie daje im się twarzy, to nadawanie imion pewnie też byłoby ruchem w złym kierunku. Ale to tylko moje spekulacje na ten temat, które nasuwa mi mój analitycznie wypaczony i doszukujący się wszędzie analogii umysł. Na wszelki wypadek nie będę jednak kusić losu.
To tyle:) Tyle mówią powszechnie dostępne źródła i moja (zawodna) pamięć. Nawet jeśli nie ma się marzeń w kolejce do realizacji (w co zupełnie nie wierzę), warto się pobawić. A gdy się je ma, to - nawet jeśli to tylko bujdy - robienie podobnych lalek na pewno w niczym nie zaszkodzi.
Ja mam marzeń pełną głowę i te, z którymi sama sobie nie poradzę (co rzadkie), powierzę żadanicom. Ta obecna jest bardzo zapracowaną osobą. Zyskała nawet pewien typ "osobowości prawnej" w moim domu. Gadam do niej, sadzam na widoku, gdy pracuję i zabieram wszędzie ze sobą. Nie zapominam jednak, żeby dawać jej do zrozumienia, kto tu rządzi i kto czyje polecenia ma wykonywać.
Wczoraj znalazłam jeszcze jeden ślad żadanic w naszym kraju: pewna pani trudni się wykonywaniem ich usługowo. Otóż ogłaszam, że nie wierzę, aby takie kukiełki kupowane za pieniądze działały prawidłowo. Skoro założenie jest takie, że wykonując lalę cały czas myślimy o celu, który ma ona spełnić, powątpiewam, aby ktoś obcy, który nawet nie widział nas na oczy, mógł tak samo pozytywnie o tym marzeniu myśleć i wierzyć w jego urzeczywistnienie. Nie idźcie tą drogą:)
--------------
Jeśli masz ochotę przeczytać kolejny artykuł na ten temat zapraszam tu: ----> O TUTAJ!
Faktycznie - dziwnie, wręcz makabrycznie się to czyta, ale bardzo ciekawie to opisałaś. Chyba się skuszę, tylko nie mam miejsca do zakopania :)
OdpowiedzUsuńOj, Kasiu. Ja tu nie widzę problemu. Udostępnię Ci areał pod cały cmentarzyk. Nic tylko marzyć w sposób nielimitowany:)
OdpowiedzUsuńTak przekonująco napisałaś o żadanicach, że jak tylko znajdę trochę więcej czasu, zrobię sobie taką lalę. Mam dla niej bardzo ważną misję :)
OdpowiedzUsuńBeti, a czy na co dzień latasz na miotle i kąpiesz się w krwi dziewic??
OdpowiedzUsuńNie, więcej okultystycznych praktyk nie uprawiam. Chociaż robię dużo rzeczy "na szczęście". Łapię się za guzik na widok listonosza. Zrywam czterolistne koniczyny. Aaa, no i rachuję wszystko. Jak jest parzyście, to znaczy, że będę miała szczęście, a jak nieparzyście - to się nie liczy:))
OdpowiedzUsuńDanuś, z małymi marzeniami same sobie poradzimy. Żadanica powinna spełniać te, które wszyscy opatrują etykietką "Mission impossible".
OdpowiedzUsuńHa! Jak parzyście to dobrze, a jak nieparzyście to się nie liczy:)))))
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię za to dziewczyno!!!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDroga Judyto, szkoda, że usunęłaś ten komentarz, bo był ciekawy. A podsumowując: wszystkie szczegóły dotyczące samego wykonania lalek to, moim zdaniem, rzecz drugorzędna. To, jakiej lala będzie wielkości, w co będzie ubrana, i czy zrobimy ją z t-shirta ukochanego, czy też innej szmatki, to chyba rzeczy płynące jakby obok zagadnienia. Dla mnie to trochę zabawa i prawdę mówiąc uważam, że realizacja naszych marzeń jednak najbardziej od nas samych zależy. Robienie lali pomaga jednak życzenie w sobie nazwać. Nadać mu etykietkę "to jest dla mnie ważne". Gdzieś kiedyś przeczytałam, że nazywając w swojej świadomości konkretne marzenie, uruchamiamy cały ciąg mimowolnych, podświadomych, ale też i tych bardziej celowych działań, takich drobnych kroczków, które przybliżają nas do realizacji tego celu. Życzenia, które zaistnieją w naszej głowie, zyskują miano samospełniającej się przepowiedni. Chcesz czegoś, więc robisz drobne kroki. Czasem tak małe, że nawet nie zauważasz, kiedy się przesuwasz. Aż w końcu do tego dochodzisz. Ze złym myśleniem (tym fatalistycznym) jest chyba podobnie. Dlatego ja staram się nie myśleć źle o tym, co może mnie spotkać. Nie przewiduję wszelkich katastrof, które mogą mi się trafić, bo one wtedy na pewno się trafią. Wszelkie złe ewentualności zamieniam w pozytywne. Nie myślę na przykład "Gdy przyjdzie deszcz, popsuje mi cały plan" tylko "Na wypadek deszczu zabiorę parasol". Pozwalam więc tym złym również nadejść, ale staram się pomniejszyć ich wagę.
OdpowiedzUsuńBardzo rozsądnie to brzmi. Zdajesz się być osobą bardzo pogodną i pozytywną. Albo nie przeżyłaś w życiu jeszcze nic tragicznego, albo potrafiłaś sobie z tym nie źle poradzić.
OdpowiedzUsuńTo nie jest dobre miejsce, żeby rozliczać się ze swojego życia. Ale nie mam ciągle z górki, jak może to z boku wyglądać. Nawet chyba częściej idę pod górkę. Cieszę się mimo to, że potrafię mieć marzenia ( je realizować) tam, gdzie wszyscy pukają się w głowę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo takie polskie aby myśleć tylko o negatywach :)nie rozumiem czemu miałabyś się tłumaczyć, że jest ci w życiu dobrze :), albo pisać że jest ci źle. Ja na swoim blogu nie piszę o życiu prywatnym i raczej mnie męczą blogi tematyczne (np. robótkowe) na których dziewczyny przy okazji opisują też wszelkie choroby i inne negatywne zdarzenia. Uważam, że to tylko nakręca spiralę nieszczęść.
UsuńJa mam dużo szczęścia i rzeczywiście marzenia spełniają mi się jeśli tylko w nie uwierzę i określę :), ale nie zawadzi spróbować też z lalką.
Trafiłam do ciebie właśnie szukając trochę więcej informacji o żadanicy, bo przeczytałam w lipcowej "Wróżce" o niej artykuł.