Pamiętam, jak byłam raz w pewnym miejscu, które w przewodnikach określono mianem "izba regionalna". W rzeczywistości okazała się drewnianą chatynką, z omszałym dachem i grzybem przy fundamencie, zamkniętą na cztery spusty i tylko nieliczni miejscowi wiedzieli, do jakich drzwi należy zapukać, aby sprawująca pieczę nad obiektem starowinka w chustce zechciała otworzyć podwoje.
Po negocjacjach i odrzucanych przeze mnie argumentach, że w chatynce "są same stare rzeczy i tak naprawdę nawet nie warto ich oglądać", udało się wejść do środka.
A wewnątrz zachwyt zupełny. Wiekowe sprzęty i przedmioty o trudnym do odgadnięcia przeznaczeniu, malowane meble, zapleśniała pościel sprzed stu lat, lniane haftowane ręczniki, zdezelowane krosna tkackie naprawiane prowizorycznie sznurkiem, pajęczyna w oknie. Cudo:)
Te zdjęcia tutaj niestety nie pochodzą z wspominanego wyżej miejsca. Ale klimaty podobne. I zachwyt również podobny. Rozczulenie nad rdzą i obłażącą farbą, pęknięciem glazury i dziurą w lnianym worku. Powinnam się chyba leczyć!
Oj, rozumiem Twój zachwyt, też tak mam. Wszelkie klamociarnie zawsze przykuwały moją uwagę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń