piątek, 16 marca 2012

Sonata lawendowa na cztery smyczki - czyli sadzimy lawendę cz. II

Oliśka wyjechała na weekend do taty i mieszkanie stało się tak puste, jak puste są toskańskie miasteczka w porze sjesty, gdzie nic się nie dzieje, nie uświadczysz drugiego człowieka i tylko wiatr przegania ulicami zwiędłe ogłoszenia i puste blaszane puszki.
W tle przygrywa mi Atom String Quartet *, na stole dogorywa świeczka z Ikei. Nastrój jest odpowiedni, by kontynuować tyradę o lawendzie. Dziś o gatunkach.



Na swoim poletku uprawiam głównie dwie odmiany:

Lavandula angustifolia Vera  i L.a.  Munstead. 

Tę pierwszą lubię za kolor i giętką łodygę. Kwiaty ma skupione w spójny kłos. Łodygi są długie i grube przy cym nie drewnieją nawet w największe susze. Nadaje się świetnie na wyplatanie pałeczek lawendowych i układanie kompozycji, gdzie z pędami trzeba trochę popracować.

Odmiana munstead pięknie się wybarwia na ciemnopurpurowy kolor. Kłosy są nieco luźniejsze. Z pączków szybko wystrzeliwują pełne kwiaty, co zaletą niestety nie jest. Ze zbiorem tej odmiany trzeba się spieszyć, ponieważ w pełni rozwinięte kwiaty łatwo się obsypują. Zebrane w porę, wysuszone  w ukryciu przed słońcem będą cieszyć oko w bukietach.



W kolekcji posiadam również po kilka krzewów z innych odmian:

L. a. Alba - białe kwiaty, które warto posiadać dla zaspokojenia ciekawości. Kwiaty te jednak nie prezentują się ładnie. W porównaniu z gatunkami fioletowymi przedstawiają się jako ich ubodzy krewni.

L.a. "twickle purple" - największe nieporozumienie, jeśli mam być szczera. Kwiaty zakwitają nierównomiernie na krzaku. Często zdarzało mi się, że na jednym krzewie część kłosów jest jeszcze niedojrzała, wówczas gdy pozostała część właśnie przekwita. Przejrzałe kwiatostany nabierają nieładnej brązowawej barwy i szybko się obsypują.



L.a. "Hidcote" - tych krzewów mam naprawdę sporo. Po latach okazuje się, że krzewy się wyradzają, łodygi z roku na rok stają się coraz krótsze. Kompletnie nie nadają się do zbioru. Za to mają piękny, głęboki  kolor, jakiego nie mają inne odmiany, pozostawiam je więc na polu, aby nacieszyć oczy.  A i pszczoły mają uciechę. Jeśli ktoś spragniony jest koloru w ogrodzie, gorąco polecam, ale jeśli myśli się o suszeniu bukietów, ta odmiana jest zupełnie nietrafiona.

L.a. stoechas - z niej uzyskuje się podobno najbardziej wartościowe olejki eteryczne. Kwiaty tworzą nietypowy jajowaty kłos z wetkniętymi kilkoma długimi płatkami na szczycie. Wyglądają ciekawie, choć u mnie nie przetrwały zimy. A szkoda, bo sadzonki kosztowały niemało. Zaufany pan szkółkarz przekonuje jednak, że hodowla może udać się w głębokich pojemnikach, które powinno się ochraniać na zimę lub chować je do zamkniętych pomieszczeń. Ja na taką zabawę nie mam warunków.


Po bardziej szczegółowe dane odsyłam Was, moi mili do literatury, której na naszym rynku jest niemało. Warto również zaprzyjaźnić się z ogrodnikiem lub szkółkarzem, który najlepiej doradzi, opowie i pokaże. 
___________

* Popisów Atom String Quartet dane mi było wysłuchać dziś podczas ostatniego w tym roku koncertu organizowanego w ramach Świdnickich Nocy Jazzowych. I choć za jazzem nie przepadam, zwłaszcza za tym granym na serio i z trąbkami, tak dziś był właśnie taki wieczór, kiedy mogłam z powodzeniem powiedzieć: "ależ ja kocham jazz!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz