Na parapecie posiana rzeżucha, na termometrze plus, na podwórku dzieci bez czapek kopią piłkę, ciężarne kotki grzeją swoje brzuchy na dachach samochodów, a te nieciężarne wdzięczą się do potencjalnych ojców swojego przyszłego potomstwa. Sąsiadki nie gonią do domu z zakupami, byle szybciej. Zatrzymują się. Plotkują. W lodówce coraz częściej rzodkiewki i szczypiorek, a coraz rzadziej wędzonka. Chętniej sięgam po owocowe napary, do słoja wędruje zimowobrzmiąca dla podniebienia herbata-grzaniec.
Czyżby niedobór witamin i światła?
Chodzę więc po mieście i łowię łapczywie wzrokiem bukiety tulipanów u kwiaciarek na rynku, krokusy na trawniku. Siatkówka oka czuje się mile połechtana napotykając nawet na żółte elewacje. Gdy się słońce odbija w tym kolorze, jakby multiplikuje wyemitowaną energię. Podoba mi się to.
Skoro tak się głowa tej barwy domaga, postanowiłam spełnić jej wyrafinowaną zachciankę.
Materiał: bawełna o grubym wyraźnym splocie płóciennym. Nadruk: w białe, czerwone i pomarańczowe kwiaty. Zastosowanie: wszystko. Byle więcej. Byle żółciej.
Potem przyszedł jeszcze czas na welurowe poduchy. Może już nie tak bardzo wiosenne. Chyba raczej bardziej toskańskie, letnie, popołudniowe, rozleniwione upałem.
A jakby temu folgowaniu nie było dość, rozprawiłam się z tkaniną w "misiowe" okienka. No, teraz głowa jest już zadowolona i dosłoneczniona. Można położyć się spać w ciepłej pościeli. To był pracowity dzień. Dobranoc wszystkim:)
Oj, chyba też tak mam! Na świeżo wyrośnięte krokusy napatrzeć się nie mogę :)
OdpowiedzUsuń