Od rana nic tylko szarość, wilgoć i mgła. Mgła, wilgoć i szarość, i tak w kółko. Moje podwórko z błockiem po kolana, z zagrzybiałymi ścianami, z mini ogródkiem straszącym gołą ziemią i tabunami zamokniętych kotów ocierających się o brudne samochody, mogłoby służyć za scenografię do horroru. I to bez charakteryzacji.
Tak jest już od tygodnia. Nawet jeśli na chwilę wyjdzie słońce, to i tak za moment przesłonią go ciężkie chmury. To nie wróży nic dobrego. Żadnej obietnicy doświetlającego spaceru.
Tomiszcze, jak informuje autor w przedmowie, zawiera zbiór opowiadań różnych autorów, odrzuconych z druku w poczytnych literackich periodykach amerykańskich o tematyce literackiej. Fakt ich odrzucenia przez wydawców, zdaniem Eggersa, nie umniejsza ich wartości. Postanowiłam uwierzyć temu panu i oddać w jego ręce (i gusta) kilka swoich wieczorów.
Opowieści rzeczywiście są różnorakie. I pod względem jakości, i stylu, i treści. Przedstawiają dzieje minione i teraźniejsze, opisują stosunki damsko-męskie, damsko-damskie, męsko-męskie, o różnym stopniu spowinowacenia, zawodowej zależności, zaprzyjaźnienia, wzajemnej niechęci, a nawet dominacji. Ciekawy jest ten koktajl ludzkich przemyśleń, uprzedzeń i skłonności do tworzenia reguł z wydarzeń, które dopiero wkradają się w czyjeś życie. Kolorytu i pikanterii dodaje zróżnicowany język. Ten zbiór jawi mi się więc jak barwny patchwork poskładany z niedokładnie przyciętych i niekoniecznie pasujących do siebie skrawków jakiejś materii. Bardzo lubię patchworki.
Jakiś cytat na zachętę?
Może o tym, jak nas (czyli kobiety) widzą mężczyźni...
"Faceci są ostatecznie po prostu facetami, a dziewczyna to czasami tylko gest bladego przegubu, nagły ruch biodra czy garść czarnych włosów opadających na piegowate czoło. Nie chodzi mi o to, że dziewczyny naprawdę są tylko tym. Chodzi mi o to, że czasami wydają się tylko tym, a wszystkie te drobiazgi (pieprzyk, pąs na twarzy) to haczyki, czekające, by cię wyrwać z wody. (...) Jasne, jasne, wszystkie kobiety mają też kulisy. Pokrętne jak labirynt, z wieloma pokojami, jasne, jasne. Ale przychodzisz obejrzeć przedstawienie - i tyle."
No, to tyle chcą w nas widzieć panowie, jak się wydaje po przeczytaniu lektury. Ładną witrynę z rzędem słodyczy w szklanych słojach, ze świetlistym neonem "Open 24 hour" i napisem naniesionym sprayem "Wyprzedaż, ceny symboliczne". Mam nadzieję, że ta myśl odpadnie ze mnie do jutra, jak zawilgotniały tynk ze ściany naprzeciwko:)
Obraza pobrzmiewająca w tej części wpisu jest oczywiście udawana i mocno pędzona sterydami. Moje rezerwuary poczucia humoru i dystansu do radykalnych poglądów są w lepszej kondycji niż powyższy komentarz mógłby na to wskazywać. Fragment wydał mi się jednak ciekawy. Zarówno z powodu tego, że tak nas widzą mężczyźni w rzeczywistości (nie obrażając tych panów, którzy jednak - w przypływie swojej niepoczytalności - po korytarzach naszej duszy mają ochotę się czasem pokręcić). I to nie jest żaden stereotyp, a prawa natury w najczystszej postaci. Oraz z powodu takiego, że same na siebie ten bat kręcimy, skrupulatnie i z premedytacją. Z lubością kryjemy się w stertach koronek i szyfonów, ogłaszając każde swoje nadejście stukotem szpilek po bruku i trzepotem wyczernionych rzęs. Ot co, same robimy to przedstawienie. Dla swojej i cudzej przyjemności.
I obyśmy nie ustały w biegu... bo nastanie długa era lodowcowa. A panom z nudów i niedoboru emocji będą przychodzić do głowy kolejne prawa fizyki, aksjomaty w matematyce i prawidłowości z innych jeszcze dziedzin wiedzy, przez co trzeba będzie drukować wciąż to nowe podręczniki.
I tym oto feministycznym* akcentem żegnam się z Wami w ten zgniły poniedziałek. Jutro będzie przecież nowy dzień.
*akcent może okazać się jednocześnie akcentem antyfeministycznym. Zależy jak na to spojrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz