Ona się martwi. Jej leży na sercu moje osamotnienie. Tak więc nieśmiało (bo nie znamy się przecież jeszcze tak znowu dobrze) sugeruje:
- A może odnów swoje kontakty z kolegami z klasy z liceum.
No to jej objaśniłam po krótce, ile w tym trudności.
Do matury uczyłam się w szkole dla grzecznych panien i guwernantek - więc w szkole z natury swojej zdominowanej przez kobiety (a już na pewno, jeśli chodzi o uczniów). Choć i tak moja klasa była wyjątkowa i uprzywilejowana, bo mieliśmy trzech chłopaków:
1) Ms- bardzo rzystojny, wysportowany i w ogóle; ożenił się z naszą klasową koleżnaką. Do dziś są szczęśliwym małżeństwem. A poprzysięgłam sobie, że w życiu nie zabiorę się za żonatego mężczyznę.
2) A. - również przystojny, a do tego nieprzeciętnie elokwentny (a ja zawsze byłam wrażliwa na tym punkcie); jest jednak gejem. Cóż z tego, że bardzo fajnym gejem. Zawsze mieliśmy wspólne tematy i przędliśmy wzajemną nić porozumienia. Utrzymujemy życzliwy kontakt do dziś. Ale jednak to gej, w dodatku w stałym wziązku. Tak więc nie dość, że się za żonatych nie biorę, to za mężatych również nie!
3) Mk - za czasów szkolnych nieprzeciętnie przystojny, był przedmiotem westchnień wielu dziewczyn ze szkoły; potem został przedstawicielem handlowym jakiegoś tam browaru. I pech chciał, że go kiedyś, po latach spotkałam w pewnej restauracji, co z racji wykonywanego przez niego zajęcia nie było takie znowu niezwyczajne. Przyjechał do lokalu z ofertą handlową, czy też z uzupełnieniem towaru. Nie pamiętam dokladnie.
On dalej taki bossssko przystojny, w ciemnym garniturze od nie-wiem-kogo.
I pech polegał nie na tym, że on tam właśnie wtedy służbowo przyjechał, tylko na tym, że ja w tym lokalu jednocześnie się znalazłam... w charakterze - nazwijmy to - mało oficjalnym.
Mieliśmy wtedy ze znajomymi bal przebierańców. Wszyscy byliśmy wariacko przebrani. Na taki luz zdobywają się jedynie osoby, które: po pierwsze primo - świetnie się ze soba znają i dobrze się czują w swoim towarzystwie, po drugie primo - nie przy takich okazjach się już kompromitowały wzajemnie w swoich oczach.
Tak więc był pełny luz. Jedni przebrani za dinozaury, inni za księży lub zakonnice. Ja - za myszkę Miki.
Taką prawdziwą myszkę Miki. Z wielkimi łapskami z gąbki (z McDonalda), z uszami w rozmiarze XXXXXXXL oraz pomalowanym na czarno nosem.
I bardzo, ale to bardzo się starałam, żeby Mk mnie nie zauważył. Ale on zakrzyknął w pewnym momencie przez całą salę:
- Beataaaaa?! Jak ty się nic a nic nie zmieniłaś!
Wyobrażacie sobie ten ryk na sali? Do tej pory prześladują mnie docinki na temat tego, jak ja się ubierałam do szkoły i co nosiło sie wtedy u nas na głowach.
No, w każdym razie z przyczyn niezależnych Mk też odpada. I to przez jakieś pieprzone uszy.
Czy myślisz, że jego te uszy okrutnie przeraziły czy raczej jesteś zdania, że Twoje fikuśne nakrycia głowy nigdy nie pójdą w parze z jego wytworną elegancją? A może to Ciebie raczej przeraża garnitur od Armaniego? Mnie przeraża i to bardzo. Nawet wiszący na manekinie.
OdpowiedzUsuńJakie to dziwne swoją drogą, że osoby, z którymi mamy cudowne relacje przyjacielskie za diabła nie sprawdzają nam się w związkach.
Czasami bywa też na odwrót. Niestety.
Ściskam znad jeziora- wciąż zamarzniętego.
Ja odczytuję sugestię, że powinnam raczej skupić się na dedykowanym mi targecie w postaci panów, którzy do pracy popylają w mikołajskich czapkach lub rogach reniferów. Tylko, że ja nie znam takich, ale poszukam w prasowych anonsach :)
UsuńNie wpadnij do jeziora, gdy będziesz hulać po pomoście!
Myślę, że wyglądałaś uroczo ;D Podoba mi się to jak piszesz i to bardzo ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńEjże, Beti, znowu się uhahałyśmy. Masz zdjęcia z tymi uszami?
OdpowiedzUsuńDzD
Trafiasz z tymi tekstami w samo sedno. Dlaczego jesteśmy same? bo ci najfajniejsi są już zajęci , albo opuszczają nas , albo my ich bo wcale nie są najfajniejsi :-) . Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń