czwartek, 20 września 2012

Nie wierzę w życie pozablogowe


Świętuję! Otwieram wino i piję Wasze i swoje zdrowie!
Ni stąd ni zowąd na liczniku stuknęło mi 10000 odwiedzin w ciągu tych siedmiu miesięcy blogowania pod nowym adresem. (W zasadzie w chwili rozpoczynania pracy nad tym postem na liczniku jest 9990 i ścigam się z czasem, aby zdążyć na okrągłą liczbę).
Jest mi ciepło koło serca, bo przy tej okazji wywiązało mi się sporo wirtualnych sympatii, znajomości, slapstikowych sytuacji.  Zdobyłam kilkoro świetnych klientów i sympatyków moich wyrobów. Za to wszystko serdecznie dziękuję.

W tym czasie wiele też działo się pod moim dachem: 

- dokonałam 132 mniej lub bardziej sensownych wpisów (z akcentem na "mniej"), które zostały skomentowane 298 razy,

- jeden raz uświadomiłam sobie (na pytanie czytelnika "dlaczego tematy zastępcze są zastępcze? - a propos wpisu do postu "Tematy zastępcze! W wannie! Ejże!..."), że w zasadzie cały ten Pożal-Się-Boże-Blog jest zastępczy, bo to przecież w początkowych założeniach o szyciu miało być:)

- udało mi się wkroczyć do wielu tysięcy domów w 29 krajach naszej pięknej Ziemi. Ostatnio nawet w Jordanii i Algierii, co mnie cieszy tym bardziej, że ja do modelu kobiety żyjącej w kraju zmaskulinizowanym nie bardzo przystaję. Witam wszystkich nowych i stałych czytelników. Czujcie się jak u siebie.

- publicznie i na forum świętowałam kilka świąt: między innymi dzień statystyki, komunię Oliśki, dziś Dzień Witania Się (macham do Was obiema rękami, Kochani) i okrągły licznikowy jubel. W nieodległej przyszłości zamierzam odpalić fajewerki z okazji dnia Międzynarodowego Dnia Tłumaczeń.

- upiekłam  16 metrów bieżących ciast wszelakiej maści (wyliczone na podstawie zużytych zwojów papieru do pieczenia), do tego należałoby doliczyć jeszcze ze dwa metry bloku waniliowego, który robi się w folii spożywczej,

- przeczytałam ponad 11 kilo książek ("Ooo, książki ważysz" - podsumowała spokojnie Oliśka wracając ze szkoły. Jej spokojny ton głosu  wprowadził mnie w lekki niepokój, bo spodziewałam się zdziwienia co najmniej, lub jakiejś małej próby dociekań co do celowości owego zajęcia. Ale ona zdaje się ekstrawagancje mamy akceptować w całej rozciągłości i bez cienia krytyki. Nie daje szans na racjonalne wytłumaczenie się przynajmniej z niektórych),

- zaliczyłam dwa spektakularne wypadki na rowerze, których skutki odczuwam do dziś,

- dokonałam rekordu życiowego jeśli chodzi o dystans pokonany w sposób bezgłośny i bezspalinowy, spędziłam rekordową ilość czasu sam na sam z własnym synem. Owocny i piękny to był czas. Już myślimy nad powtórzeniem wyczynu w przyszłym roku.

- jako że mam ciągły głód szkoły i ze szkoły nie wyrosłam, odbyłam dwa ciekawe kursy: pisarsko-dziennikarski i z zakresu komunikacji na linii rodzic-dziecko. Pokłosiem pierwszego okazało się obejrzenie własnego nazwiska w druku, co przyniosło mi sporą przyjemność i satysfakcję. Ale to ten drugi kurs okazał się szczególnie pożyteczny, bo to, co dotychczas wymuszałam na obywatelce Oliśce krzykiem, szantażem i karami teraz udaje mi się uzyskać prośbą, zdecydowanym poleceniem, łagodną perswazją. Kary nie mają już prawa bytu  pod naszym dachem. Żyje nam się teraz lepiej, spokojniej, bez podnoszenia głosu i we wzajemnym szacunku. Od miesiąca można więc o mnie powiedzieć, że jestem mamą dyplomowaną. Mam na to papiery:) Najbardziej jednak cieszę się, że wyuczone metody komunikacji sprawdzają się również w kontaktach z dorosłymi. Świetnie mieć tego świadomość i posiąść taką umiejętność.

- trzy albo cztery razy włączyłam z własnej nieprzymuszonej woli telewizję. Tego akurat nie skomentuję.

- dokonałam wiele muzycznych, literackich i filmowych odkryć, którymi chętnie i z entuzjazmem się podzieliłam.

- wielokrotnie (!) wkurzałam się na swoje uzależnienie od emotikonek. I nie mogę wyjść z podziwu, że taki dajmy na to Żeleński-Boy, Sztaudynger czy Młynarski obywali bez tych robaczków, a czytelnicy i tak wiedzieli, kiedy mają się zaśmiać. Wszyscy robili to nawet w tym samym  momencie tekstu - czyli momencie zamierzonym przez autora. Dla mnie to wyczyn na miarę nagrody literackiej Nike. Będzie to źródłem mojej nieustającej satysfakcji, jeśli taką umiejętność w końcu również nabędę. Na razie jednak jestem w pisarskim biznesie na dorobku i borykam się z zaśmiecaniem wypowiedzi znaczkami, który podobno świętował ostatnio trzydzieste urodziny! (no i mamy kolejny powód do picia).

Tak więc, Kochani, pijemy za zdrowie!

A dla tych, co pić nie mogą - bo w pracy... bo za kółkiem... bo w ciąży...  bo karmią... bo po prostu (w co trudno uwierzyć) pić nie lubią - mchu zarodnię i słońce ode mnie.




4 komentarze:

  1. No to gratuluję - wszystkiego i dołączam - za zdrowie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już lecę do barku, żeby wypić z Tobą ;)
    Podoba mi się to podsumowanie, już się zastanawiam nad podobnym u siebie, ale to jak będzie jakowaś okrągła rocznica blogowania ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. i ja też się dołączam, z pięknie sfotografowanego Sanoka :)AM
    Podziwiam niezmiennie i wciąż.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mchu zarodnię i słońce... To takie po Twojemu, Beti. Przyjmuję, bo nie piję:)))))

    OdpowiedzUsuń