wtorek, 6 listopada 2012

Kochani!

Kochani!

Zaczynam w ten nietypowy dla mnie sposób, bo przeczytałam dziś w nocy, że tak jest grzecznie i z szacunkiem. No i że robią tak wszystkie szanujące się blogerki.  Przeleciałam się i po kilku blogach, które systematycznie odwiedzam i przyznam się szczerze, że jakoś to umykało mojej uwadze, ale rzeczywiście tak jest. Piszemy "kochani" i już czujemy się zaznajomieni. Możemy pouczać, napominać, prawić osobiste uwagi lub wypytywać o Wasze osobiste gusta, upodobania i animozje. Dla mnie jednak to słowo - przynajmniej pisane na blogu (moim!) jest tak samo ciepłe, jak maska mojego samochodu, który od dwóch miesięcy stoi nieruszany na przydomowym parkingu. Dlatego pewnie będzie to jedyny post, który tak zaczęłam.

Tak więc... Kochani!!!
Tak mnie dziś łeb napieprza, że jeszcze takiego cud-specyfiku nie wymyślili, który by mi pomógł. Są ludzie, których boli głowa (ci bardziej uprzywilejowani, co mają wygląd i pieniądze). Mnie po prostu napieprza.  Patrzenie na światło sprawia mi przykrość, pić mi się ciągle chce i nawet stąpanie sąsiada nad głową wydaje mi się bardziej głośne i trudniejsze do zniesienia niż zazwyczaj. A z tego względu, że w literaturze jestem dość obeznana, te objawy powinny mi dać do myślenia.  I dają! Nagle zamiłowanie do surowego mięsa przestaje mnie dziwić, a i przyjemność płynąca ze spacerowania po cmentarzach też wydaje się być usankcjonowana.

Jakby nie było dość tych okropności przypadających na jeden dzień,  pan Marcin (Mąż-Żony-Pana-Marcina-Z-Poprzedniego-Postu) napisał wczoraj, że smęcę i że już od tego pisania o jesieni ma pewne odruchy.
Tak więc Panie Marcinie! Kochany! (aby stała się zadość odpowiednim i grzecznym powitaniom Wszystkich-Szanujących-Się-Blogerek) postanawiam się poprawić. Nie będę smęcić, choć świat mi się wali na głowę (stąd ten ból pewnie od świtu). Takie postanowienie niniejszym poczynam.

A że moje postanowienia są już pewnie przyzwyczajone, że ich prawie nigdy nie wypełniam (przynajmniej tych, które nie dotyczą bezpośrednio i w całej rozciągłości mojej egzystencji), to nie będą zdziwione, gdy i tym razem rzucę je sobie w eter, nic sobie z tego nie robiąc. Przynajmniej nie będzie  potem zaskoczenia. Po co komu serwować taki stres (choćby nawet własnym postanowieniom)?  Niech przynajmniej one wiedzą, na czym stoją.

Ale żeby choć chwilowo oczekiwaniom Męża-Żony-Pana-Marcina stała się zadość, posyłam Panu pieśń, przy której się ostatnio uśmiechnęłam.  Niech się Panu darzy dziś i o jeden dzień dłużej. Potem się zobaczy...








3 komentarze:

  1. kup rozpuszczalną Solpadine i wypij najlepiej dwie za jednym zamachem ... no i nogi pomocz naprzemiennie to w bardzo gorącej, to w zimnej wodzie ... na migrenę pomaga ... sprawdzone :)
    Albo przytul się do Ukochanego i niech Cię pogłaszcze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za rady dziękuję. Z tych dwóch bardziej pomogło to ostatnie:)

    Osoby komentujące proszę o podpisywanie się. Wszystkie "anonimowe" komentarze, które będą naruszały dobro moje lub innych osób, będę usuwała. Mam nadzieję, ze anonimowe osoby nie będą się czuły urażone tym faktem.

    OdpowiedzUsuń
  3. czyli przytulanie leczy najlepiej :) popieram
    ważne że głaskanie pomogło :)

    OdpowiedzUsuń