czwartek, 29 listopada 2012

Mam nowego chłopaka

Od razu się tłumaczę, że ten tytuł to tylko  i wyłącznie ze względów komercyjnych, bo zakładam, że treści z półki z napisem "damsko-męskie" cieszą się większą popularnością niż te  z półki z napisem "męsko-męskie" albo "damsko-damskie", z których z resztą w naszym tolerancyjnym kraju są same kłopoty.

Choć jednak coś jest na rzeczy z tym chłopakiem.  Ale zanim o tym, napomknę tylko, że na pomysł, aby dziś o tym tu szerzej napisać, natchnęła mnie pani Szmajdzińska, która odwiedziła niedawno moje miasto, odbywając rundkę po kraju i uświadamiając społeczeństwo na temat tego, jak wiele szkody  wyrządza nam mowa nienawiści polskiej sceny politycznej. Od razu powiem, że nie żywię szczególnych sympatii ani skonkretyzowanych antypatii w tym względzie. Staram się być apolityczna, jeśli to w ogóle możliwe. Dodam nawet, że od czasu, jak doszłam do wniosku, że mój głos ze względów statystycznych jest prawie że nieuzasadniony i waży niewiele - prawie tyle co nic, przestałam głosować, a cały ten sejmowo-rządowy bajzel mi zwisa, a nawet powiewa.  Do akcji wspomnianej pani ustawiam się  jednak jeżem, bo wiadomo powszechnie, że jeszcze nigdy nikomu nie udało się uciszyć gawiedzi, wykrzykując w głos słowo "CIIIIIIISZAAAAA!".

Skoro więc język nienawiści, jak i każdy inny język mówiony, bywa zawodny, najlepiej przerzucić się na bodylengłydż.
I tak oto płynnie przeskakuję na temat, który zagaiłam nieśmiało w tytule. Swój bodylengłydż trenuję właśnie w kontaktach  z mężczyzną, który w opowiadaniu dzisiejszym awansował właśnie na "Mojego Nowego Chłopaka".

Rzeczony pan to genaralnie nie mój target. Ani wiekowo, ani wzrostowo. Wagowo - rozwinięcie tegoż pominę, bo to już wpędziłoby mnie w poważniejszą deprechę. Na włosach siwiuteńki jak gołąbek, co mężczyźnie akurat niczego nie ujmuje. Ma wąs, do czego mam  słabość z racji podobieństwa  takich wąsaczy do ukochanego taty. Sentyment do bujnego wąsa pryska jednak, gdy uruchamia się wyobraźnia i wizualizuje mi obraz takiego - podczas jedzenia zupy mlecznej, albo co gorsza całowania. Zgroza!!!

Wzrost go również dyskwalifikuje jako potencjalnego kandydata na kandydata. Ja po prostu nie lubię niskich facetów. Wolę zadzierać głowę do góry, jak z nimi gadam i panowie, za którymi chowa się słońce i ciemnieje niebo, gdy się zbliżają, wygrywają ewentualny wyścig po laury o trzy długości.  Dlatego niski pan generalnie i potencjalnie jest u mnie przegrany już na starcie. A niski z małą stopą, to już ogóle.  Kiedyś, gdy byłam jeszcze małym chłopcem i rozpatrywałam ewentualne kandydatury do "z kimś chodzenia", to jeśli kandydat na kandydata miał dużego buta, takiego że mogłam do niego włożyć swoją stopę w moim własnym obuwiu, to mógł to być dla mnie jeden z argumentów przemawiających "za". Oczywiście nie jedyny, ale jednak z tych istotnych, bez którego nie ruszyliśmy dalej z miejsca.

Mój Nowy Chłopak ma jednak pewne plusy - jego oczy zawsze się śmieją, czym mnie pozytywnie nastraja z samego patrzenia. No i chętnie podejmuje bezsłowne pogawędki.

Znajomość zawarliśmy również nie zamieniając słowa.

Siwutek ma warsztat szewski na mojej ulicy.  Codziennie, gdy idę na pocztę z paczkami, on stoi oparty o witrynę swojego warsztatu i obserwuje świat. Czasem z obserwacji świata przerzuca się na obserwację mojej osoby. Gdy zjawię się na horyzoncie, pan nabiera objętości w klatce piersiowej, prostuje sylwetkę,  ręce zwija na piersi, głowę przytula do mostka, tak że robi mu się druga broda i patrzy wzrokiem, który mówi: "No, kogo ja widzę. Czekałem tu na ciebie."  No to ja też spoglądam na niego pobieżnie, kontrolując jednocześnie kątem oka, w którym miejscu  kończy się chodnik, aby przypadkiem przy tym wzrokowym tete-a-tete nie wywinąć spektakularnego orła spadając z krawężnika. Moje przelotne spojrzenie mówi mu więc tylko:  "Myślę, że wątpię. Po prostu klienci nie dopisali."  
On za to wydyma poliki, powoli wydmuchując powietrze i mówi tym samym: "Oj tam, czekam i już, i jeśli mi pozwolisz, na chodniku ci się pościelę."
Na co ja z kolei marszczę nos, co ma znaczyć mniej więcej: "Zbędna fatyga. Nie jestem łasa aż na takie poświęcenia",  po czym spuszczam na chwilę oczy, aby ocenić, ile mi jeszcze zostało do końca chodnika i podejmuję spojrzenie mówiąc bezgłośnie: "Eeee, z tą pościelą to było poważnie???!"

I tak to już trwa jakiś czas. Jakieś parę miesięcy nawet, przy czym w bodylengłydżowej zażyłości nie posunęliśmy się od tego czasu ani o krok dalej. Ja już nawet zaczęłam wydłużać swoją wędrówkę na pocztę, aby bezpośrednio mu pod nosem nosem przeparadować. Nie ścinam drogi ukosem przez krzyżówkę, tylko Siwiutkiemu centralnie przed oczami, z czołem uniesionym, brzuchem wciągniętym i ściągniętymi łopatkami. I pomyśleć, że mama mnie w dzieciństwie chodzeniem z książką na głowie godzinami męczyła, abym tylko chciała plecy wyprostować, a tu jakiś obcy Szewczyk bez grama presji w sekundę to samo załatwia. Widać - wszystko na świecie jest kwestią odpowiedniego umotywowania. Jeden wzrok wystarczy, abym sama z siebie trzymała się prościutko jak struna.

Idę więc sobie znowu, wyprostowana, tym chodnikiem, w butach na obcasach, które sprawiają, że Siwutek staje się jeszcze niższy, niż jest w rzeczywistości  i nasz tajemny bodylengłydż trenuję. Zakołyszę się, a on oczy wywróci. Ja to spojrzenie podchwycę i marszczeniem nosa powiem: "W oczy mi popatrz".  No to on patrzy. "Nie w te oczy!" - krzyczę, ściągając brwi. "Ups, sorry" - odpowiada unosząc na chwilę i zaraz opuszczając  ramiona.  "No! Żeby mi to było ostatni raz" - stawiam kropkę nad "i", kręcąc głową horyzontalnie i  pozwalając wrócić brwiom na swoje miejsce.

Zdarza nam się, że o tych samych rzeczach pomyślimy w tym samym czasie. "Pomógłbyś mi z tą paczką." - wyrażam, dmuchając z dolnej wargi w grzywkę, której nie noszę. Na co on w tej samej sekundzie: "Pomógłbym ci, gdybym mógł zamknąć ten bajzel." - marszcząc i drapiąc się w  czoło.

Ale bywa też i tak, że nasze gesty odczytujemy rozbieżnie. On pociera kciukiem prawej ręki lewą dolną powiekę, co ja odczytuję jako "Miałem dziś nienajlepszy dzień, wiesz?" , a on ma na myśli "Tusz ci się rozmazał pod okiem", choć nie ma śmiałości mi tego wprost powiedzieć.  Lekceważę jednak te chwilowe nieporozumienia, bo świadoma jestem, że on przecież z Marsa, a ja z Wenus. Pomiędzy nami zatem całe lata świetlne. Poza tym czterdziechę mam na karku, dorosła więc jestem i w cud stuprocentowego porozumienia nie wierzę.  Wystarczy mi to, co jest. A jest dobrze i rozwojowo :)






4 komentarze:

  1. No ładnie, ciekawe co na to Twój stary? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, miej mnie Panienko w swojej opiece:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha, pojechałaś Beti, Śmialiśmy się z godzinę. D zD.

    OdpowiedzUsuń