Z tym pytaniem rozprawiano się dziś przez godzinę w radiowej Trójce, a potem kolejną godzinę u Tomasza Lisa na kanapie. I w zasadzie chyba trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Himalaiści odpierają ataki. Zarzuca się im, że nadmiernie ryzykują, są nieodpowiedzialni, źle oceniają ryzyko i własne zdolności, zostawiają rodziny, osierocają dzieci.
A oni mówią, że nie są bandą straceńców. Chcą pójść i wrócić. Że są ludźmi pozytywnie nastawionymi do świata. Że po prostu to kochają.
I ja to wiem, że z miłością do gór jest jak z każdą miłością. Niby wiesz, że możesz się sparzyć i zawieść, to mimo to brniesz w ten układ. I nie mam wcale wielkich doświadczeń. Moje góry przy tych Himalajach to zaledwie przedszkole. Ale i tak potrafiły mnie uzależnić odsiebie w sposób tak wariacki, że aż trudno to racjonalnie wytłumaczyć.
Co uzależnia w górach? Widoki? Ostre powietrze? Potrzeba wysiłku i zmierzenia się z własnymi możliwościami? Dudnienie własnego tętna w uszach?
Dla mnie ważne są jeszcze momenty, kiedy można zobaczyć świt albo zmierzch nad horyzontem, poczuć mroźny oddech na policzkach, usłyszeć grzmoty w dolinie, poczuć zmienność pogody, dojrzeć własny cień na chmurze. I dobry, głęboki sen po wyprawie. I smak schroniskowej herbaty. I zwyczaj witania się na szlaku.
I przeżyłam w górach prawdziwe chwile grozy: gdy szłam Orlą Percią i bałam się, że spadnę w przepaść, gdy brnęłam w bagnie na torfowiskach wysokich pod Chochołowem i myślałam, że się stamtąd już nigdy nie wydostanę, lub gdy zimą wchodziłam na Skalny Stół w Karkonoszach, a śnieg walił tak, że nic nie było widać i obawiałam się, czy nie zamarzniemy w tym lesie na kość - i przy każdej takiej okazji obiecuję sobie solennie, że już nigdy nie narażę siebie ani nikogo na takie ryzyko, i że żadne wrażenie nie jest warte takiego strachu. Wkrótce jednak i tak o strachu zapominam i znowu tam jestem.
A dodatkowo powiedział dziś ktoś świętą, mądrą rzecz: im jest się wyżej, tym lepszych ludzi sie spotyka.
Tyle wiem.
Góry są piękne ale ja jednak wolę morze.
OdpowiedzUsuńDziękuję ci i za te słowa, i za te zdjęcia: kocham Karkonosze miłością wielką i mam wrażenie, że odwzajemnioną.;)A - i chcę takie buty, z elementami czerwieni (bo ogólnie to mam). Podasz nazwę firmy?:))
OdpowiedzUsuńHead - niezbyt udany model, kiepsko się sprawdza na mokrych powierzchniach. Miałam kiedyś dobre polskie pionierki przed wiekami. To byłu dopiero buty. Te tutaj to cepeliada.
UsuńO, rozczarowałam się. Przyjdzie zostać przy sprawdzonych "merrellach".:) Pozdrawiam!
UsuńWspaniałe zdjęcia, aż się chce wyruszyć na szlak... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiękne:)
OdpowiedzUsuńZdjęcia piękne :)
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś i tak właśnie mi w duszy gra.Ja też chodziłam po górach i wiele razy mówiłam sobie że to ostatni raz i po co mi to było,gdy pot zalewał oczy a nogi odmawiały posłusześtwa...a potem i tak wracałam.Teraz nie chodzę,bo tak ułożyło się życie.Za to ogromnie tęsknię. Podziwiam i szanuję ludzi któży mają pasję i wkładają ogromny wysiłek i pracę by ją realizować.Kto nie chodził po górach nigdy tego nie zrozumie.Pozdrawiam Stefa
OdpowiedzUsuń