poniedziałek, 25 marca 2013

SP czyni podsumowania życiowe

Odkąd na Statystyczna Polkę z całym dobrodziejstwem inwentarza spłynęła czterdziecha, SP stała sie bardziej sentymentalna i skłonna do życiowych podsumowań. I to wcale nie dlatego, że się SP zabiera z tego świata, choć pewnie co poniektórym byłoby to na rękę.   SP znana jest z tego, że nie idzie na rękę osobom, które jej nacisnęły w życiu na odcisk, a osoby, które w jej zejściu   z tego świata upatrywałyby choć cień radości, za takie są postrzegane.  Nic więc z tego, nie ma co przedwcześnie zacierać rąk. SP rozgościła się i umeblowała w życiu, i zamierza bronić swojej posesji przez kolejne 40 lat.

Ale wracając do podsumowań, dziś natchnęło SP w wannie na rozmyślania nad tym, czy dużo jest w życiu takich rzeczy, których straty  powinna żałować.

I do jakich wniosków dochodzi ona pośród ciepłej kąpieli? Ano takich, że żałuje raczej osób niż rzeczy. A w odniesieniu do tych osób, nie żałuje ich samych, że się na przykład w jej życiu pojawiły, a tego jedynie, że im zawierzyła, choć na to nie zasługiwali lub też że im wybaczała w nieskończoność, z powodów jak wyżej. Przecież z SP nie jest żadna Matka Teresa, żeby tak na każdym kroku i wbrew rozsądkowi oraz wszelkim statystykom wybaczać i wybaczać. Nie rymuje się  ona z Matką Teresą ani aparycją (na szczęście), ani tym bardziej charakterem (niestety).

A co do rzeczy? Czy są takie, których SP żałuje?

Wiele w jej życiu  pojawiło się przedmiotów, z którymi musiała się rozstać. Lecz rzeczy to tylko rzeczy, nie ma co się nad nimi roztkliwiać - tłumaczy sobie, zostawiając w starym domu ulubione pamiątki, z trudem zdobyte przedmioty kolekcjonerskie i wyproszone u znajomych, członków dalszej i bliższej rodziny oraz przypadkowych osób trzecich nietuzinkowe elementy wyposażenia.
Rzeczy to tylko rzeczy -  uspokaja się SP, gdy siedząc na kanapie w pokoju, słyszy, że jej ukochany syn zbił w kuchni jej ukochany wazon, który, aby sobie kupić, musiała zrezygnować z obiadu.

Najtrudniej jej pomyśleć tak lekko i niefrasobliwie o lawendzie, której uprawy wraz ze zmianą  adresu i warunków bytowania musiała zaniechać. Nie miał jej kto więcej pomagać, a i ciągłe dojazdy na plantację sprawiały coraz więcej kłopotu. Gorzka to byla dla niej decyzja. Chyba najbardziej gorzkie ze wszystkich jej rozstań z rzeczami. Ze łzami w sercu (bo przecież nie w oczach) karczowała więc SP wieloletnie krzaki, czując, że każdy wyrywany właśnie krzew to spory kawałek jej serca.  Wiele, bardzo wiele kawałków serca wdeptala SP pomiędzy grudy ziemi w te pogodne październikowe popołudnia. To już nie wróci. Do dziś nie umyła jeszcze tych butów, bo jej szkoda tego błota.

Nie byłaby SP jednak sobą, gdyby roztkliwiała się nad tym tematem zbyt długo. Dumnie podnosi głowę i ociera łzy małym palcem. A gdy już przepędzi tę chmurę, która jej w chwili slabości przyniesie myśl o stracie - czarną jak smoła, znajdzie sobie SP antidotum - małą namiastkę dawnej pasji, którą da się zasadzić na małym areale na trzecim piętrze starej kamienicy.

Ta namiastką jest kolor lawendy. Ubolewa SP, że jej sympatii dla lawendowego aromatu nie podzielają wszyscy.  Wielu ludziom kojarzy się  ze złym czasem, kiedy to w sklepach można było nabyć jedynie ocet, herbatę popularną i lawendowe mydło. Innym zaś kojarzy się z napadami migreny. Jest to więc w Polsce aromat biedy albo bólu. 
A kolor? Wraca do łask - okazuje się. Po latach zapomnienia wkracza do mieszkalnych przestrzeni.

I cieszy się SP jak dziecko, bo kolor ten uwielbia od lat i ma z nim same miłe skojarzenia.

















4 komentarze:

  1. Zapach zapachem ale jakże piękny jest taki krzaczek. Miałam raz. Sąsiad mój upiorny przywalił go gruzem podczas swoich licznych remontów. Opowieść o krzakach lawendy bardzo mnie wzruszyła. Walka o zachowanie tego co kocham mimo piętrzących się przeciwności jest stałym elementem mojego życia a i tak ostatnio ciàgle mam przeczucie że to już długo nie potrwa. Trzymajmy się więc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie nazwałabym zasługą utraty czegokolwiek. Utrata w zasadzie równa się porażce ( no chyba, że dotyczy utraty wrzodu na tyłku). Myślę, że zarówno ja jak i autorka tego bloga mamy niezaprzeczalne zasługi w tym, że pomimo przeciwności wciąż nie schodzimy z barykad i nadal stać nas na robienie tego co kochamy. No ale mogę się mylić, prawda? Teoretycznie nawet w odniesieniu do samej siebie zakładając, że nie dorosłam do swych lat..

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak też własnie napisałam, a przynajmniej wydawało mi się to zrozumiałe: tracisz mnóstwo rzeczy w życiu, ale podnosisz się i żyjesz dalej. Czasem stwarzasz namiastkę, czasem zmieniasz obiekt zainteresowań. Nie przywiązujesz się, jeśli nie chcesz ugrzęznąć w smutku takim, co zabija.
    Pozwalam pobyć smutkowi u mnie na chwilę. Nawet go poczęstuję tym i owym. Ale jeśli tylko nadwyręży gościnności, mówię mu "wynocha".

    OdpowiedzUsuń
  4. I mi zakręciła się w oku łza gdy czytałam o karczowaniu lawendy. Ale przecież masz jej obraz w sercu i to jest bardzo ważne. Ja uwielbiam lawendę i hoduję ją nawet niemal bez słońca w małym ogródku wschodnim. W mojej kuchni na ścianach gości lawendowy kolor - a okrągłe ze zdziwienia oczy moich panów malarzy gdy zobaczyli puszki z farbą - widok bezcenny :-)
    Pozdrawiam serdecznie Marzena

    OdpowiedzUsuń