wtorek, 5 marca 2013

Brewerie na ferie - prognozowanie finansowania

Nowi uczestnicy i goście tej strony powinni być wtajemniczeni w fakt, o którym pewnie nie wiedzą, a powinni byli.
Strona ma swoją szarą eminencję, która od dnia tego postu ukrywa się pod postacią Pana Marcina.
Pan Marcin jest Mężem Żony Pana Marcina Z Poprzedniego Postu (tak go tu umownie nazywamy)  zwanym również w skrócie MŻPMZPP. Od kilku miesięcy  prowadzę z nim ożywioną współpracę bilateralną polegającą na sporadycznej wymianie listów, oraz otwartej wojnie na drobne i niegroźne złośliwości. O złośliwości te jednak nie mamy do siebie pretensji, traktujemy je bowiem, stosownie do intencji, jako żarty. Przynajmniej udajemy przed sobą, że tak jest...
Pan Marcin mieszka wraz z Żoną Pana Marcina na Górnym Śląsku, i jak się niedawno okazało, mogło być tak, że wraz z synem przejechałam niemalże pod jego oknami, podczas naszej wyprawy rowerowej na wschód.
Pan Marcin Wraz z Żoną Pana Marcina oraz z Sąsiadami Pana Marcina są również stałymi klientami mojego allegrowego sklepu. W zasadzie od zakupu w sklepie zaczęła się nasza bliższa więź. Jego bytność na blogu była wtórna w stosunku do tego zakupu. Od tej pory zmuszam (drobną persfazją) Pana Marcina do nabywania  tego, co mi nie schodzi przez dłuższy czas i zalega na sklepowej półce. W związku z tym istnieje ryzyko, że jego mieszkanie pełne jest wychodzących z mody wyrobów tekstylnych. Być może wyrobami tymi obdarowywani są również jego Krewni i Znajomi, za co z góry  i na wszelki wypadek przepraszam i zaznaczam, że jakby co, wykupioną mam polisę OC.

Pan Marcin poczuł się poruszony moim utyskiwaniem na kiepski rower i że przez to nie mogłam pojechać na Kamczatkę. Postanowił więc dorzucić grosz na jego modernizację.  Znany jest mu bowiem tegoroczny plan wakacyjny naszego matkowo-synowego tandemu. Tym typem braterskiego aktu, jaki  z pewnością mieli na myśli chłopcy z Dire Straits komponując piosenkę "Brothers in arms", wzruszył mnie do żywego, ale i natchnął do pewnych działań.

Tu również nowym gościom należy się kilka danych i wyjaśnień.
O tegorocznych planach wakacyjnych pisałam już tu:
http://beatybombonierka.blogspot.com/2013/02/brewerie-na-ferie-ii.html

a o zeszłorocznym wyjeździe między innymi tu:
http://beatybombonierka.blogspot.com/2012/05/brewerie-na-ferie.html

i tu:
http://beatybombonierka.blogspot.com/2012/08/powolutku-po-cichutku.html

i jeszcze tu:
http://beatybombonierka.blogspot.com/2012/08/pocztowki-z-wakacji.html



Co ważne, z tegorocznym planem wyjazdowym ściśle skorelowany jest również plan konkursowy:
http://beatybombonierka.blogspot.com/2012/12/jest-konkurs-sa-widoki.html


Jaki jednak z tego całego bałaganu płynie wniosek? Ano taki, że tegoroczny konkurs ogłoszony przez National Geografic prawdopodobnie mamy wygrany w cuglach. To znaczy, jeszcze nie napisaliśmy ani słowa, ale cały czas nosimy się z zamiarem, w głowie mamy szkic i nawet kupiliśmy kajecik i ołówek.  Za to już dysponujemy z rozmachem  ewentalną nagrodą.

Jeśli jednak inne wyprawy naszej konkurencji pozostawią nas z dala od stawki i nagroda nie wypali, musimy za coś tę szaleńczą wyprawę zorganizować, sprzęt zmodernizować, odzież sportową uzupełnić itd. Najprościej oczywiście byłoby odłożyć z budżetu. Ale w życiu nie chodzi przecież o to, by było najprościej, ale by była przygoda, by się działo i rodziły się powody do uśmiechu.
No i coś mi się wydaje, że zorganizowanie wyprawy pomostowej - łączącej pokolenia  (matka z synem) może już nie wystarczyć. Wszystkie te wariactwa, jak pisanie do arcybiskupa z prośbą o modlitwę, zamówień do IMGiW na słoneczną pogodę oraz do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad o zagwarantowanie trasy wolnej od pielgrzymek etc. mogą okazać się już tylko odgrzewanymi kotletami. Trzeba mieć nowy pomysł na wygrywanie kolejnego konkursu, jaki niechybnie  zaraz pod koniec roku ogłosi znów redakcja NG.



Dlatego też nowe wariactwo. 

Postanowiliśmy w tym roku wraz z synem pojechać w tę wyprawę za cudze pieniądze. To znaczy za Wasze poniekąd, jeśli oczywiście macie ochotę przyłączyć się do zabawy.

Plan, na razie jeszcze schematycznie tylko nakreślony, przegiega kilkutorowo:
1) w sklepie na Allegro będę umieszczać specjalne, dedykowane temu celowi aukcje. Będzie można wylicytować (w prawdziwej licytacji, takiej, w której podbija się cenę, nie poprzez opcję "kup teraz") przeróżne przedmioty - w większości przypadków niepotrzebne i zupełnie nieużyteczne - nie ma co ukrywać i mydlić oczu. O kolejnych akcjach informować będę na tej stronie oraz na bombonierkowym profilu na FB.

2) ze strony blogowej będzie można zakupić cegiełkę - ufundować kilometr trasy dla nas obojga, który wyceniliśmy na razie pobieżnie na kwotę 1,80 zł  (szczegółowe wyliczenia pokazały, że przejechanie każdego kilometra powinno nas kosztować 1,67, ale trzeba doliczyć haracz dla fiskusa). W zamian za zakupioną cegiełkę można otrzymać mailowe potwierdzenie, nad którym od jutra zacznie pracować nasz nadworny grafik. Cegiełkę z formie drukowanej można będzie otrzymać  również listem,  po powiększeniu kwoty zasponsorowanych kilometrów o wartość znaczka pocztowego.

3) bezpośrednio na konto, które specjalnie w tym celu zostanie utworzone, będzie można również przekazać nam kwotę pochodzącą ze zwrotu surowców wtórnych do legalnie działającego punktu, jeśli takowe jeszcze istnieją. Jeśli więc wkurza Cię, drogi Bombonierkowy gościu, zgrzytająca bramka ogrodzenia Twojego znienawidzonego sąsiada i chciałbyś położyć kres swojej codziennej frustracji, jest to propozycja jak najbardziej dla Ciebie. Jeśli wypijasz dużo wina, piwa lub innych trunków w zwrotnych butelkach, to ten punkt również może Cię zainteresować. Jeśli skopałeś mamie ogródek za pieniądze, czego oczywiście nie pochwalamy, ale ze względu na to, iż cel jest szczytny, przymykamy na to nasze pegagogiczne oko - ucieszymy się, jeśli swoje wynagrodzenie za ten trud lub choćby jego część przekażesz nam. Wpłaty takie powinny być (zdecydowanie i stanowczo)  poświadczone oryginałem lub kopią potwierdzenia wykonania takiegoż zadania, o jakich w tym punkcie była mowa.

4) możesz nam również przekazać nieodpłatnie przedmiot, który wykonałaś / wykonałeś samodzielnie, z przeznaczeniem do licytacji. Jeśli więc uszyłaś dziecku lalę, a ono powiedziało, że w życiu się do niej nie przytuli, to my ją chętnie adoptujemy.  Jeśli masz w domu niepublikowany jeszcze nigdzie utwór Morrisona albo kolaż Wisławy Szymborskiej - również będziemy wiedzieli, co z tym zrobić.

5) kolejne punkty i pomysły będziemy rozwijać w trakcie jedzenia.

Jeśli mielibyście jeszcze jakieś propozycje na podobne inicjatywy, nasiąkniemy nimi jak gąbka.

Co jakiś czas, np.  w każdą niedzielę zdawać będziemy relację, jak idą postępy w zbieraniu owych funduszy. Do uzbierania jest kwota 1500 zł (za tyle mamy zamiar i ambicję zrealizować tę podróż). W budżecie, oprócz sfinansowania naszego przejazdu i organizacji pobytu po drodze, musi się również znaleźć miejsce na zmianę kierownicy mojego roweru, bo bez tego znów będę leczyć rękę przez trzy jesienne miesiące. Trzeba zakupić zestaw map, zaopatrzyć apteczkę, przeprowadzić techniczny serwis przedwyjazdowy oraz odpalić działkę dla fiskusa.
Czyli podliczając na samą podróż pewnie pozostanie niewiele. Namawiamy więc gorąco, aby do naszej akcji się sumiennie przyłączyć, jeśli nie chcecie dokarmiać ani opierać nas na trasie.


To tyle tymczasem...
borem lasem...
Gajowy Marucha

1 komentarz:

  1. Nie ma sprawy, Beti, będziem uczestniczyć i licytować, a co tam. DzD.

    OdpowiedzUsuń