niedziela, 17 marca 2013

Pomiędzy "nigdy więcej" a "ciągle znowu"

Od piątku czytam blog Harriet, bezustannie i w każdej z niewielu wolnych chwil. Spotkanie z nim jest z pozoru przypadkowe, ale ja nie wierzę w takie przypadki. Każde jedno spotkanie w moim życiu, nawet takie, po którym rany liżę do dziś, było po coś. To więc też zapewne jest po coś.
Może nawet po to, abym się sama przed sobą obnażyła.

Bo jakąż ja jestem hipokrytką - tak myślę sobie przy okazji. Niby że pracuję, niby że jestem zajęta - czasem nawet twórczo, niby że czytam krocie, niby że coś tam piszę. Nawet niby że zajmuję się młodszym dzieckiem, a drugim przejmuję się na tyle, że mu pomagam jak mogę. Nie daję sobie na nic czasu i przyjmuję na barki  coraz to   nowe obowiązki. A wszystko to po to, aby oddalić się do smutku, który nieodłącznie od ponad dwóch lat mi towarzyszy.
Niby to więc piszę o kwiatkach, ptaszkach i innych bzdetach, i na amerykańską nutę, gdy ktoś pyta, jak leci, mówię, że całkiem OK. Jestem w tym nawet taka przekonująca, że niemal wszyscy w to wierzą.
Niemal.
Nawet ja sama czasem w to wierzę również. Choć jakoś tak słabiej ostatnio.

Owdowiałam mentalnie. Grzebię pod ziemią żywe osoby, zapalam na tych grobach znicze, zamiast sadzić kwiatki. I codziennie przykrywam nową warstwą ziemi - dla pewności, aby nie powstały. Ale one powstają. Jak zombi w ciemną, mokrą noc. A smutek cuchnący zgniłą ziemią, jak bezwzględny imperator ścina kolejne głowy, nawet te niewinne, które pojawiły się w zasięgu jego klingi przez przypadek. Ale imperator nawet tego nie zauważa. Idzie dalej i nie odwraca się za siebie. Taki  z niego egoistyczny i samowystarczalny sukinsyn.

Jest takie prawo matematyczne, nazywa się je zasadą przechodniości. Lubiłam ją kiedyś, bo rozumiałam jej istotę i potrafilam znaleźć jej zastosowanie. Zakłada ona, że elementy systemu są współzależne od siebie w podobny sposób. Czyli że jeśli A  jest starsze od B, a B jest starsze od C, to wiadomo, że A jest starsze od C.  Z automatu. Bezsprzecznie.

Zasada taka sprawdza się z reguły w życiu, jak wszystko w matematyce. Jeśli więc twój mąż lubi łowić ryby, a ty kochasz męża, to naturalym się staje, że ty również pokochasz ryby, lub polubisz ten fakt, że on  łowi z przyjemnością, albo choćby zaakceptujesz tę pasję, jeśli już jej nie wesprzesz. I to wszystko tylko dlatego, że kochasz.

Ale to, że zasada obowiązuje przeważnie, nie oznacza wcale, że zawsze. Otóż matematycy to nieucy, wałkonie i bencwały. Wszyscy mają elementarne luki w edukacji. Reguła ta bowiem nie sprawdza się w warunkach, gdy kochasz, ale twoje uczucia pozostają zranione. Wtedy wszystkie znane nam wymiary tracą   względną równowagę. Naukowcy nie przewidzieli sytuacji, że rzeczywistość oprócz parametrów, może mieć i uczucia. I wtedy nie podlega już żadnej logice.
Znienawidzisz więc wszystko, co on kocha, dopóki uczucia są na tyle żywe jeszcze, że mogą czuć się pokaleczone. Życzysz mu źle. Naprawdę źle. Nawet, żeby sczezł. I nawet jeśli na co dzień taka nie jesteś.
Bo nie jesteś, prawda?

A potem... Potem wszystko obojętnieje. Mam taką nadzieję przynajmniej. Przychodzi czas, gdy można jeść z jednej miski z przyczajonym tygrysem lub ukrytym smokiem, bez utraty apetytu z powodu ich śmierdzącego oddechu. I znowu trawa staje się zielona. A kwiaty żółte. Jaskrawożółte. Bananowe. Kanarkowe. Słomkowe. Szafranowe.  Złociste. Bursztynowe. Cytrynowe...

Ile lat zajmuje taki proces? I czy kiedykolwiek ma swój finał?
Ile czasu musi upłynąć, zanim wszystkie "już nigdy", "za nic w świecie" i "nie ma głupich, aby..." zamienię na "oby znowu" albo "chciałabym, pomimo że..."?

Albo czy można przeżyć życie lub choćby jego kawałek, tak aby od razu dojść do wniosków, nie zbierając po drodze doświadczeń?
Ktoś wie może?





4 komentarze:

  1. Wbrew temu całemu smutkowi, który tu Ci się wylał, zrobiłaś właśnie jeden z lepszych tekstów na tym blogu. Więc nie ma tego złego, Bet...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "(Poezja) właśnie świetnie rozkwita na glebie źle ulokowanych uczuć i w klimacie pewnej psychicznej niewygody. Jednym słowem, pragnąc czytać dobre wiersze, obstajemy przy jednym bodaj rozczarowaniu na twarz." - napisała Szymborska. Coś w tym jest być może, cholera!

      Usuń
  2. Mówi się, że spotkania w sieci są niemiarodajne i tak na prawdę nie wiemy z kim się zaprzyjaźniliśmy. Nie znasz co prawda prawdziwej Harriet: malkontentki, choleryczki, baby z upierdliwym przerostem ego ale dzięki odwiedzinom na moim blogu dostrzegasz to co jest we mnie ładne i jeśli się kiedyś w życiu spotkamy będziesz bardziej skłonna odpuścić mi winy wiedząc kim jestem w głębi tego paskudnego pancerza.
    Kiedyś wierzyłam, że wszystko dzieje się po to by uczynić nas silniejszymi a dzieje się tylko tyle i możemy unieść, nie więcej.
    Odpowiedzi na ostatnie pytanie poszukuję każdego dnia życząc sobie w porannych i wieczornych modlitwach by przestało mnie prześladować to słynne już chińskie przekleństwo: obyś miał ciekawe życie.
    Gdzie mi się to gówno przyczepiło do buta? Nawet nigdy nie byłam w Chinach...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja i tak, czy tego chcesz, czy nie, idę z Tobą, aby podac rękę, jakby co, jakby gdzieś, żeby tylko. Tak na wszelki wypadek :) Taka iskra z Końca Świata.

    OdpowiedzUsuń