Utraciłam kluczowego klienta. Inną klientkę bardzo zawiodłam. Z trudem odbudowuję w sobie zapał do pracy, jaki miałam przed tymi moimi prywatnymi zawieruchami. Pozytywną energię trwonię na "nie mam odpowiedniej tkaniny" i "nie mam wystarczająco dużo miejsca". Męczę się z tym wszystkim.
A teraz jeszcze to: po latach publikacji artykułów i wszelakiej maści wzmianek prasowych i internetowych o mojej pracy przy lawendzie, po latach mniej lub bardziej udanych publikacji artykułów pod nazwiskiem swoim lub cudzym wreszcie nadarzyła się sposobność napisania większej pozycji o tej pasji. Samodzielnie! Okazja nie spadła mi z nieba. Bynajmniej. Zabiegałam o nią, pisałam do wydawnictw, składałam nieśmiałe propozycje, budowałam portfolio, wysyłałam szkice. A gdy wreszcie nadarzyła się okazja wybić się na niepodległość - wydać pozycję całkowicie autorską, napisać dużą pracę według własnego pomysłu i z własnymi ilustracjami - czyli kiedy wreszcie znalazło się wydawnictwo, które propozycję przyjęło z otwartymi ramionami, to ja co robię? Rezygnuję. Zamykam się i wycofuję. Bo właśnie wszystkie pomysły prysły, a i warsztat pisarski jakby nie z tej półki, którą chciałabym pod tym względem zadowolić. No, mam ja ze sobą ostatnio pod górkę.
Ale nic to. Właśnie wychodzi słońce. Otarcia na twarzy już nawet zaczynają mi się podobać. Siniaki zmieniają barwy. Zaczęłam znów używać makijażu. Oczy maluję nawet w kolorach pasujących do zasinień na czole, czyli na zielono-fioletowo. Taki nowy urban camouflage:)
W piątek idę na film "W ciemności" do naszej biblioteki.
W sobotę idę malować paznokcie.
Rozpoczęłam czytać nową świetną książkę.
Zaczynam nowe świetne zlecenie, dla nowego świetnego klienta.
Jakoś to beee..., jak to mówią.
A poniżej zdjęcia z ostatniego projektu. Klient dał mi wolną rękę. Elementem koniecznym i jednocześnie spajającym całą kolekcję miało być haftowane logo. Poza tym samowolka i radosna twórczość. Uwielbiam takie zlecenia, zwłaszcza, gdy klient później również jest zadowolony.
Pozdrowienia, Panie Jarosławie:)))
Do odwiedzenia strony Z szafy do szafy niezobowiązująco zachęcam.
**************
Ktoś mi w mailu zarzucił, że po Stuhrze się prześliznęłam - że tylko jeden cytat i że żadnych głębszych refleksji...
Tak więc na zakończenie tematu donoszę, co poniżej:
Książkę uważam pod wieloma względami za bardzo udaną. Plastyczne (wizualne) wrażenia wysokie. Radość pod tym względem wysoce skondensowana. Okładka piękna, papier luksusowy, ilustracje w odpowiedniej proporcji do tekstu, jak na taką wspominkową pozycję.
A treść? Sklasyfikowałabym tę książkę, jako taką, którą czyta się przyjemnie i dość lekko - pomimo ciężkiego tła i powodu, z którego ta pozycja powstała. Jednak mnie osobiście drażnił czasami mentorski ton niektórych wypowiedzi - tych wszystkich zdań wypowiadanych tonem ex catedra, dotyczących miernoty młodego pokolenia i rzekomej degrengolady młodzieżowych wartości. Mam dorastającego syna, a i sama pamiętam siebie z czasów, gdy miałam lat naście, więc wiem, że młodzież również wyznaje pewne wartości i głębsze idee. Nawet jeśli są one inne od naszych, nawet gdy są one według nas zupełnie niegodne szumu, który się wokół nich robi, to jednak je mają i wyznają je z równą żarliwością, co my nasze. A może i większą, bo popartą młodzieńczym entuzjazmem, który u nas zjedzony jest przez trudy codzienne.
Poza tym - nie ma się czego w książce przyczepić i cieszę się, że ją przeczytałam. Tchnęła we mnie jakąś pozytywną myśl. Rozpaliła iskrę. Lubię, jak książka tak ze mną sobie poczyna.
Pisz dziewczynko, pisz. Ja kupię Twoją książkę.
OdpowiedzUsuńpiękne rzeczy tworzysz!!! kobieto jesteś GENIALNA więc pchaj się do realizacji swoich celów i pasji!!! nie ma się co zniechęcać, szansa przeszła koło nosa ale wierzę ze będzie następna!!! i więcej wiary w SIEBIE!!!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :-)