Choć rany, stłuczenia, otarcia i siniaki jeszcze nie zagoiły się na dobre, zabieram się ostro za pracę, bo zamówień i spraw do załatwienia "na już" nawarstwiło się sporo. Ale myśli ciągle jeszcze kręcą się w koło rowerów, gdzieś w górach, na łąkach, w ruinach zamków i w zapomnianych wioskach, które było mi dane odwiedzić podczas podróży.
Dziękuję wszystkim za wsparcie i doping.
Czas się wyspowiadać:)
W prawdzie oficjalne kalkulatory drogowe pokazują na trasie Świdnica - Sanok odległość 540 km, nam udało się nabić na liczniku 697 km. Spoooooro... Z tego duża część pod górkę w Sudetach, trochę bardziej stromą górkę w Jurze oraz ekstremalnie stromą górkę na Podkarpaciu. Gdyby ktoś potrzebował rady, którędy z zachodu na wschód ze względu na liczne podjazdy się nie udawać, służę pomocą - osiągnęłam w tej dziedzinie trzeci stopień wtajemniczenia. Jednakże grzeszyłabym, gdybym narzekała, bo po pierwsze - podjazdy dobrze wpływają na figurę, po drugie - bez podjazdów nie ma pięknych widoków na rozległą okolicę, a po trzecie - nie ma również szalonych zjazdów na łeb na szyję, przy których aż strach patrzyć na wskazania prędkościomierza. Wiatr we włosach i szum w uszach w takich momentach nie dają się porównać z niczym - cudowny bonus od wcześniejszego wysiłku.
Plan podróży:
1 dzień - Dolny Śląsk: Świdnica - Łagiewniki - Henryków - Ziębice - Otmuchów (tu nocleg na campingu nad jeziorem); dystans 93 km; zwiedziliśmy zabytkowy gotycki kościół w Prusach i opactwo cystersie w Henrykowie.
2 dzień - Okolice Nysy: Otmuchów - Nysa (zwiedzanie) - Korfantów - Moszna (zwiedzanie zamku i rozległego parku) - Krapkowice (nocleg w agroturystyce). Dystans 91 km. W tym dniu zaliczyłam również groźnie wyglądający upadek z roweru, po którym poraniłam łokieć i poobijałam ciało.
3 dzień - Śląsk Opolski: Krapkowice - Gogolin - Strzelce Opolskie - Toszek - Tarnowskie Góry (zwiedzanie) - Nakło Śląskie - Świerklaniec (tu nocleg w zespole pałacowo-parkowym, w którym to wzięłam pana kierownika superluksusowego hotelu na litość, "że deszcz..., że dziś 100 km rowerem..., że już prawie ciemno..., że z dzieckiem..." Pan kierownik na szczęście nie widział, że owo dziecko, na które się w swoich błagalnych tonach powoływałam jest prawie głowę wyższe i silniejsze kilka razy ode mnie. Ulitował się. Udzielił noclegu w domku ogrodnika za symboliczną opłatę. Bardzo chciał pomóc. Ciepło robi mi się na myśl, jak wiele osób nam pomogło w tej podróży. To buduje:))
4 dzień - Górny Śląsk: na tym etapie odcinka spotkaliśmy sympatycznego Marcina (rowerzystę), który obiecał pokazać skróty przez las i nęcił ucieczką od asfaltowych górnośląskich arterii. Potem ponownie skusił - jeśli zgodzilibyśmy się pojechać z nim jeszcze dalej 30 km na północ, on zaprosi nas na herbatę do ogrodu rodziców, do których się właśnie wybierał, a my dzięki temu zobaczymy większą (a jednocześnie ciekawszą) część Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Przystaliśmy na tę propozycję, dlatego też trasa wyglądała następująco: Świerklaniec - Dąbrowa Górnicza - Ujejście - Niegowonice (tu najpyszniejsza herbata świata) - Ogrodzieniec - Podzamcze. Dystans 65 km, z czego połowę po leśnych drogach, piachach i polach. Nocleg w Podzamczu wymusiłam na synu ze względu na wyjątkowe trudy podróży i niezwykłą urodę zamku Ogrodzieniec (słynnego ze scen z "Janosika" i "Zemsty" Andrzeja Wajdy). Zamek ten mieliśmy więc okazję oglądać za dnia, ale również w nocy - niezapomniane wrażenia.
5 dzień - Jura: Podzamcze - Pilica - Sobień (zwiedzanie ruin zamku) - Wolbrom - Sułoszowa - Pieskowa Skała (zwiedzanie zamku wraz ze wszystkimi dostępnymi ekspozycjami) - spacerkiem przez Ojców i Ojcowski Park Narodowy (możliwy do zwiedzenia jedynie piechotą lub rowerem, bo całkowicie wyłączony z ruchu kołowego) - Wielka Wieś - Kraków (przejazd pod Wawelem) - Wieliczka (tu nocleg). Dystans 98 km, z czego pierwsza połowa ze straszliwymi podjazdami i karkołomnymi zjazdami.
6 dzień - okolice Krakowa: Wieliczka - Niepołomice (zwiedzanie zamku królewskiego i starówki) - Puszcza Niepołomicka (30 km przez piękny las i ostoję żubrów) - Uście Solne - Szczurowa - Żabno - Tarnów. Dystans 96 km. Tego dnia spodziewałam się okropnych gór, które nie wiedzieć czemu wyobraziłam sobie na wschód od Krakowa, a tymczasem okazało się, że był to najłatwiejszy pod względem przewyższeń odcinek naszej trasy. Jechaliśmy więc niespiesznie, chłonęliśmy zieleń w puszczy, wiejskie krajobrazy, świeżą chałkę z masłem jedzoną gdzieś na trawie i pachnące truskawki, o jakich w moich stronach już wszyscy zdążyli zapomnieć. Nocą, po zakwaterowaniu i super wystawnej kolacji udało nam się jeszcze zwiedzić niezwykle urokliwy Tarnów.
7 dzień - Pokarpacie: Tarnów - Skrzyszów - Ryglice - Jodłowa - Brzostek - Kołaczyce - Lubla - Korczyna (koło Krosna) - Haczów - Brzozów. Dystans 137 km. To co do tej pory wydawało mi się sporym podjazdem, w porównaniu do tego, co nas spotkało tego dnia, było raczkującym brzdącem. Gdyby nie to, że w Brzozowie czekał na nas z kolacją i noclegiem przyjaciel, należałoby ten odcinek rozplanować na dwa dni. Teraz już wiem, że po przejechaniu 100 km kończy się dla mnie przyjemność z jazdy. Powyżej tej magicznej granicy zaczyna się ponadludzki wysiłek, który odrabiam do dziś. Po Bartoszu wysiłek jakby spływał, a młodzian sprawiał wrażenie, jakby dla niego podróż tego dnia nie miała się nigdy skończyć.
Za to na miejscu czekał na nas nocleg w wiekowym dworku z obserwatorium astronomicznym, zagrodą koni i łaszącymi się do nóg psami. Towarzystwo i cudną rozmowę do czarnej nocy zapewnił Grześ - przyjaciel z dawnych lat - człowiek od czarów.
8 dzień - finisz: Brzozów - Sanok. Dystans 27 km. Po drodze niewielkie góreczki, a na finiszu basen w chłodną wodą, uściski i objęcia, radość, prezenty, domowe gołąbki, ciacha i szalona zabawa do późnej nocy z siostrzeńcami.
Całą podróż odbyliśmy więc szybciej, niż zakładaliśmy. Cieszę się, że dałam psztyczka w nos osobom, które w nas wątpiły. Wiem już też, że granica wytrzymałości mojego własnego organizmu leży dużo dalej, niż ją we własnej wyobraźni umiejscawiałam. Podtrzymałam rodzinne więzi, odnowiłam przyjacielskie kontakty, zwiedziłam i zobaczyłam mnóstwo pięknych miejsc. Poznałam ciekawych ludzi. Spotkałam się z falą zewsząd płynącej bezinteresownej życzliwości i pomocy. Spędziłam niezapomniany czas sam na sam ze swoim synem. Wszystko to - czego by tu jeszcze nie napisać - bezcenne.
Jutro postaram się zamieścić tu co ciekawsze wspominkowe zdjęcia.
Gdy tylko wystarczy mi sił i samozaparcia i jeśli uda mi się zjednać partnera - entuzjastę podobnego sposobu spędzania wakacji - w przyszłym roku wybiorę się w podobną wyprawę nad Adriatyk:)
Całusy wieczorne i muzyka dla tych, co wytrwali:))
B.
Brawo, Dziewczyno!!! Trzymaliśmy kciuki.
OdpowiedzUsuńGratulacje, maraton pierwsza liga, nie sądziłem, że w osiem dni pokonacie tyle kilometrów! ;)
OdpowiedzUsuń