wtorek, 25 grudnia 2012

Dysonans idzie z góry

Święta upływają nam spokojnie i leniwie. W ich organizacji mam już jako taką wprawę.  W końcu to już 40 edycja. Choć nie powiem, że nie było tremy. O mały włos, wskutek niesprzyjających okoliczności, ta  sielankowa atmosfera obróciłaby się wniwecz.
Na szczęście Majowie się ciulnęli z kalendarzem, a spór o datę chrystusowych narodzin został skutecznie zagłuszony przez swojskie kolędowanie. I (puściwszy w niepamięć powyższe) żyłabym sobie spokojnie przez cały dzień, serwując gościom pierniki i podgrzewanego karpia, gdybym nie włączyła telewizji.

A tam?  Watykan i bożonarodzeniowa szopka?...  To nie dziwi.
Kevin sam w Nowym Jorku?... Nie dziwi.
Niskich lotów szoł z udziałem rodzimych gwiazd mających kłopoty z angażem do poważniejszych produkcji?... Nie dziwi.
Napominanie kościelnej głowy do życia  w prostocie?... Owszem, dziwi.

Biskup czy jakaś inna kościelna ważna osoba  mówi mi z TV, że dobra życia doczesnego to w sumie nic ważnego, nie powinniśmy dać się zdominować.
Ba! W sumie też tak uważam - od kiedy pamiętam.
Przemówienie kościelnej persony poczytuję jednak jako nieuprawnione i nieszczere. O prostym życiu (rezygnując z  wygód i bogactwa) mówić jest łatwiej, gdy siedzi się na złotym tronie i ubranym jest się w wyszywane złotymi nićmi szaty, ma się pełny żołądek i armię posługaczy.

Mark Twain nie odkrył Ameryki, gdy mówił:

"Łatwiej mieć zasady, gdy jest się najedzonym."

I dodał również:

"Człowiek to jedyne zwierzę, które się rumieni. I jedyne, które musi."

Z naciskiem  na słowo "musi" -  jednak.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz