Święta upływają nam spokojnie i leniwie. W ich organizacji mam już jako taką wprawę. W końcu to już 40 edycja. Choć nie powiem, że nie było tremy. O mały włos, wskutek niesprzyjających okoliczności, ta sielankowa atmosfera obróciłaby się wniwecz.
Na szczęście Majowie się ciulnęli z kalendarzem, a spór o datę chrystusowych narodzin został skutecznie zagłuszony przez swojskie kolędowanie. I (puściwszy w niepamięć powyższe) żyłabym sobie spokojnie przez cały dzień, serwując gościom pierniki i podgrzewanego karpia, gdybym nie włączyła telewizji.
A tam? Watykan i bożonarodzeniowa szopka?... To nie dziwi.
Kevin sam w Nowym Jorku?... Nie dziwi.
Niskich lotów szoł z udziałem rodzimych gwiazd mających kłopoty z angażem do poważniejszych produkcji?... Nie dziwi.
Napominanie kościelnej głowy do życia w prostocie?... Owszem, dziwi.
Biskup czy jakaś inna kościelna ważna osoba mówi mi z TV, że dobra życia doczesnego to w sumie nic ważnego, nie powinniśmy dać się zdominować.
Ba! W sumie też tak uważam - od kiedy pamiętam.
Przemówienie kościelnej persony poczytuję jednak jako nieuprawnione i nieszczere. O prostym życiu (rezygnując z wygód i bogactwa) mówić jest łatwiej, gdy siedzi się na złotym tronie i ubranym jest się w wyszywane złotymi nićmi szaty, ma się pełny żołądek i armię posługaczy.
Mark Twain nie odkrył Ameryki, gdy mówił:
"Łatwiej mieć zasady, gdy jest się najedzonym."
I dodał również:
"Człowiek to jedyne zwierzę, które się rumieni. I jedyne, które musi."
Z naciskiem na słowo "musi" - jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz