Raz do roku używam książki kucharskiej.
I tylko wtedy ekscytuje mnie to tak bardzo, że wtedy każda inna lektura jest jak kolega wstawiający cytaty Coehlo na Facebooku, jak Bałtroczyk w wieczornym kabarecie i jak program świąteczny Polsatu na święta - czyli fajna ale słaba.
Książka kucharska jest teraz u mnie w użyciu. I to interdyscyplinarnie - kilka rozdziałów jednocześnie.
Pozwalam dzieciakom wylizywać surowe ciasto - po upieczeniu nigdy nie smakuje już tak samo.
Wydeptuję ścieżkę wokół piekarnika. Zaglądam przez szybkę. I oddycham z ulgą, gdy keks nie opadnie, pierniki się nie przypalą, a polewa się nie zważy. Lukruję, maluję, zdobię, posypuję, przekładam do puszek.
Wszystko w asyście małej księżniczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz