czwartek, 27 grudnia 2012

Po przydługawym wstępie "Świat według T.S. Spiveta"

Zawsze twierdziłam, że telewizja ogłupia. I jak kiedyś Kubuś Puchatek, który szukał miodku w słoju (im bardziej zaglądał, tym bardziej go tam nie było), podobnie mam  i ja (im dłużej te wypociny rady programowej TVP  oglądam, tym bardziej sensu w tym nie widzę). Wszak w dzisiejszych czasach,  kto nie idzie w jakiejś dziedzinie do przodu, znaczy, że się cofa. Telewizyjnie tkwię więc wciąż na etapie wczesnoszkolnym. Trzydzieści razy z rzędu mogę oglądać "Dirty dancing" i niezależnie od ilości doświadczonych na własnym ciele seansów niezmiennie,  beznadziejnie wzruszam się w tych samych momentach rozwoju akcji, nadal brak mi obiektywizmu, a czarne charaktery najchętniej widziałabym na stryczku, bez prawa do późniejszej ich rehabilitacji.

Jednak czytelniczo udaje mi się jako tako rozwijać. Zdarzyło mi się w końcu doświadczyć jakiejś tam ewolucji. Przebyłam kilka szkolnych lektur i modnych w podstawówce książek pióra Lucy Maud  Montgomery, Musierowicz  oraz Niziurskiego.  Mam na koncie fascynację miłosnymi opowiastkami serii Harlequin, potem były te bardziej rozbudowane, bardziej zaawansowane językowo i obyczajowo romansidła klasy Danielle Steel. Po drodze zaliczyłam jeszcze całe tomy poezji, zwieńczone pseudofilozoficznymi dyskusjami przy kieliszku w gronie egzaltowanych znajomych w czasach liceum - mi również udzielały się te egzaltacje; potrafiliśmy się upić wtedy jedną butelką wina w sześć osób - złote czasy!). Były i rozważania nad Seneką i Tischnerem.

Wstyd się przyznać, ale i o Paulo Coehlo potknęłam się dwukrotnie na swojej czytelniczej drodze - od tego momentu  potrafię kląć bez użycia brzydkich wyrazów, a używając jedynie cytatów z tegoż quasi-filozofa.

Świat pięknych romansów i sielankowych opowieści  rodem znad rozlewiska, a także filozoficznych rozpraw  mam już jednak za sobą. Życie się po mnie przejechało, to i gust mi się zwichrował. Teraz od gorących pocałunków i głębokich westchnień wolę, gdy się na kartach książki kogoś w wyrafinowany sposób ukatrupi lub co najmniej zgwałci, albo  okaleczy. Zagmatwana intryga i polityczne afery również są nie do pogardzenia. A już dreszcz emocji wywołuje u mnie koktajl tych wszystkich elementów, dodatkowo doprawiony nieco absurdalnym dowcipem. Tu Irving jest niekwestionowanym mistrzem, o czym już niejednokrotnie na kartach tego bloga przekonywałam.

Obecnie jednak Irving się rozleniwił, wydaje jedną książkę co dwa lata; dla zabicia czasu pomiędzy jego powieściami czytam więc wszystko, co wpadnie mi rękę, przy czym próbuję układać sobie te lektury w pewne cykle. Ostatnio na przykład hasło-klucz to literacka nagroda Noble'a. "Zaliczam" więc po kolei noblistów, aby przekonać się, czy aby szanowna kapituła nie przyznała którejś  z nagród po protekcji lub z jeszcze gorszych pobudek, a jedynie za odpowiedniej klasy literacki dorobek.

Gdy pomysły na cykle się wyczerpią, dam się uwieść zwyczajnie - po babsku -  ładnej okładce i sięgnę po pozycję, której autor i tytuł nic mi nie mówią, a skusi mnie jedynie ładny obrazek.

Dużym (przede wszystkim dla mnie samej) zaskoczeniem stał się również fakt, że sięgnęłam na powrót do literatury dziecięcej i młodzieżowej.  Z przymusu przebiłam się przez "Opowieści z Narnii" i "Akademię Pana Kleksa", bo przerabiałyśmy to z Oliśką w szkole. Odkąd jednak stwierdziłam, że nauka polskiego w ramach obowiązkowej edukacji  pasji czytelniczej w mojej latorośli nie rozbudzi, poszukuję też takich tytułów, które nadają się do głośnego czytania i pozwolą na zaabsorbowanie jej uwagi na dłużej i to bezinteresownie. Przy okazji mi udaje się poznać bliżej JEJ świat oraz spojrzeć na ten NASZ, tylko że jej oczami. Ciekawe doświadczenie!

Książka, która w ostatnim czasie mi taką podróż do lat dzieciństwa zafundowała, ma tytuł  "Świat według T.S Spiveta". Już pierwszy z nią kontakt był wyjątkowym przeżyciem. Gładziusieńki papier, strojna  okładka i świetne ilustracje zajmują sporą część uwagi. Wydania tej lektury podjęło się Wydawnictwo Dolnośląskie - od lat specjalizujące się w produkcji książek, z którymi obcowanie już przez sam dotyk staje się przygodą.



Na prawie czterystu stronach rozpisano i rozrysowano historię dwunastoletniego chłopca - genialnego kartografa, który udaje się w podróż z amerykańskiej prowincji do akademickiego ośrodka. Ma on tam za zadanie "wytłumaczyć się" ze swojego geniuszu przed szerokim gremium naukowców i publicystów.   Cała opowieść to więc fabuła drogi. Jedni to lubią, drudzy nie.

Nie będę tu powielać informacji, które wyczytać można na obwolucie okładki.  Powiem jedynie o powodach, dla których czytam córce tę książkę.
Spędzamy więc z nią wieczory, ponieważ:
- lubimy się pośmiać (a czytając "Świat według Spiveta" dzieje się to często, choć bywa, że śmieszą nas odmienne sytuacje; śmiejemy się więc z różnych rzeczy i w różnych momentach tej powieści),
- czasem też chętnie się pozwruszamy i po babsku poszlochamy nad cudzym nieszczęściem, a po ludzku (po polsku?)  cieszymy się przy tym, że podobne  nieszczęścia nie są naszym udziałem,
- chcemy doświadczyć przygód, chociażby były to jedynie cudze przygody - opisane są tu one w taki sposób, jakbyśmy same były częścią tej akcji,
- mamy zamiar przekonać się, czy rzeczywiście wszystko da się narysować - zrobić mapę, schemat, wykres  każdej rzeczy i zjawiska; nawet tego, którego nie da się dotknąć,
- pełne zachwytu  robimy wykresy i schematy rzeczy tak dziwnych, a dotyczących naszego życia, że aż głupio się tu publicznie do tego przyznawać.

Kto jednak liczy na beztroską opowiastkę dla grzecznych dziewczynek i chłopczyków, tęgo się zawiedzie. Język jest zrozumiały, ale nie tak prosty, jakiego można byłoby się spodziewać po lekturze dla młodocianego adresata.  Wzięłam tę książkę wprawdzie z półki z literaturą dziecięcą, jednak dziecko w wieku mojej Oliśki samodzielnie pewnie tej lektury nie przebrnie. Niewątpliwie wymagane jest wsparcie i zaangażowanie rodzica. Ta czasowa inwestycja jednak popłaca. Gwarantuję sporą dawkę fascynujących wieczorów z wtulonym pod pachę dzieciaczkiem, z buzią otwartą z zaciekawienia i zaszklonymi oczkami.

Na koniec cytat na zachętę:

— Mamusiu, czy mogę dostać AIDS od trawy? — spytał zeszłego lata Layton.
— Nie — odrzekła doktor Clair. — Najwyżej tyfusu plamistego Gór Skalistych.
Grali w mankalę. Ja siedziałem na kanapie, pracując nad rysunkiem topograficznym.
— A trawa może dostać AIDS ode mnie? — spytał Layton.
— Nie — odpowiedziała doktor Clair.
Puk, puk, puk — robiły kulki, wpadając do drewnianych dołków.
— Miałaś kiedyś AIDS?
Dr Clair uniosła wzrok.
— Layton, o co chodzi z tym AIDS?
— Nie wiem — odrzekł Layton. — No ale nie chcę tego złapać. Angela Ashforth mówi, że to ciężka choroba i że ja pewnie to mam.
Dr Clair patrzyła na Laytona. Pionki do mankali wciąż tkwiły w jej dłoni.
— Jeżeli Angela Ashforth jeszcze raz ci coś takiego powie, to wyjaśnij jej, że sam stres spowodowany przez bycie małą dziewczynką w społeczeństwie, które obarcza małe dziewczynki niewspółmiernie wygórowanymi oczekiwaniami dotyczącymi spełnienia pewnych standardów fizycznych, emocjonalnych i ideologicznych — spośród których wiele jest niewłaściwych, niezdrowych i samoutrwalających się — w żaden sposób nie usprawiedliwia wyładowywania jej nieuzasadnionej nienawiści do samej siebie na takim miłym, grzecznym chłopcu jak ty, a tym bardziej nie jest powodem do twierdzenia, że masz AIDS.
— Chyba nie dam rady tego wszystkiego zapamiętać — powiedział Layton.
— To w takim razie powiedz jej, że ma matkę z zapijaczonej białej hołoty z Butte.
— Dobrze — odrzekł Layton. 







1 komentarz:

  1. Irving faktycznie się rozleniwił, ale i leniwą czytelniczką jestem, bo ciągle ostatniej jego powieści nie przeczytałam... Nie wiem kiedy ogarnę książkowe zaległości, oby na emeryturze wzrok mi ciągle służył, to może się uda. :)
    Potknięcia też zaliczyłam, u mnie to była Grochola i Dan Brown i jeszcze kilka tytułów co biły rekordy sprzedaży, chyba dzięki medialnej machinie promocyjnej. Coelho ominełam, chociaż miałam się za niego zabrać jak Piotr Kaczkowski w radiowej Trójce czytał "Podręcznik Wojownika Światła". Jednak im dłużej słuchałam tym bardziej zapał do czytania mnie opuszczał. :)

    OdpowiedzUsuń