środa, 27 lutego 2013

Taka karma

Wpakowałam się  na poczcie (o zgrozo, znowu na poczcie!) na  pewnego starszego pana. Niechcący oczywiście. O mało mi paczka z rąk nie wypadła, jak się zreflektowalam, na kogo ja wpadłam. Pan usłużnie za łokieć mnie podtrzymał, paczkę do pionu przywrócił i lekko się uśmiechnął. A mi się z hukiem myśl po głowie zakołatała: "rozpoznał mnie czy nie?"

Bo ja już kiedyś miałam sposobność z tym panem się spotkać. I jeśli tylko bym mogła, tak bardzo zamieszałabym w czasoprzestrzeni, że do owego spotkania nigdy by nie doszło. Nigdy! A przynajmniej nie w takich okolicznościach.






Ale niestety doszło...
Miałam wtedy hurtownię taśm przemysłowych, używanych głównie w instalacjach i budownictwie.
I pewnego dnia w drzwiach biura stanął on - niewysoki mężczyzna (to znaczy z mojego punktu widzenia niewysoki, bo dla mnie mało który mężczyzna jest wysoki), z zarumienioną twarzą, wysmaganą przez wiatr i mróz, jaką mają tylko żeglarze albo  podróżnicy (zwłaszcza ci górscy), z uśmiechem tak promiennym od progu, że trudno takiego uśmiechu nie odwzajemnić. Nic więc nie wskazywało na katastrofę.  Jeszcze!

Ja powinnam jednak to przewidzieć, że tak gładko się dla mnie ten dzień nie skończy. Prawa Murphy'ego mam od strony pragmatycznej wykute na blachę wszakże, więc wiem, że wszystko co zaczyna się dobrze, kończy się źle. Lub jeszcze gorzej.

Ale wracając do tematu:
Pan się pyta o taśmy do uszczelnień kominowych, bo - jak się okazuje - on z żoną prowadzi firmę, która to firma wykonuje prace wysokościowe i usługi uszczelniania przewodów kominowych, wentylacyjnych i takich tam. Ja mu na to, że niestety takiej taśmy na stanie magazynowym nie posiadam, bo to dość nietypowy i rzadko poszukiwany produkt, ale jeśli pan wykaże się cierpliwością, to mu odpowiednie uszczelnienia od producenta sprowadzę.

I pogrążałam się dalej:
- Jeśli zechce Pan mi zostawić numer telefonu, albo jeszcze lepiej wizytówkę, to ja się natychmiast skontaktuję, jak tylko towar dojedzie.

Pan zatem wizytówkę z kieszeni wyciągnął i na biurku położył.
A na tej wizytowce były wszystkie standardowe dane, jakie się na wizytówce umieszcza. A więc, że imię, że nazwisko, że prace wysokościowe, że adres, telefon i te sprawy. Było też zdjęcie pana (potencjalnego klienta) w śnieżnej jamie, kurtce jak od alpinusa, na tle jakiś tam szczytów. Na pierwszy rzut oka obstawiłam Tatry. A że ja Tatry bardzo kocham, bo się stamtąd wywodzi męska połowa mojej rodziny, to podjęłam się rozmowy na temat ów.

- Ooo, widzę, że pan chyba chodzi trochę  po górach.
- No, trochę chodzę - się uśmiechnął.
- Bo ja też trochę chodzę. Głównie  Karkonosze, i w ogóle Sudety, chociaż Bieszczady poznaję chętnie, odkąd się moja siostra tam przeprowadziła. - A ponieważ pan uniósł brwi, co ja wzięłam za objaw zainteresowania, to postanowiłam rozwijać ten wątek. - Ale ostatnio to miałam przeżycie, mówię panu - zrobiłam zimowe wejście na Ślężę. Ale proszę pana, co to było za wejście! Pan sobie wyobraża, jaka tam zima - tu na dole nic, a tam w górze wszystko w lodzie i śniegu. Bajka! Zupełnie jak u pana na tym zdjęciu.

No, tak sobie pogadałam, on tam coś poodpowiadał, choć w sumie nic szczególnego. W zasadzie to się bardziej pouśmiechał pod nosem niż poodpowiadał. Na koniec wymieniliśmy parę uprzejmości, obiecałam, że popilotuję mu sprawę tych uszczelnień. I poszedł.

I sumie w dalszym ciągu nic nie zapowiadało katastrofy...
aż do momentu...
gdy kilka chwil później z papierami księgowymi weszła do mnie szwagierka (moja osobista wówczas księgowa). Spojrzała na wizytówkę, zrobiła minę pełną uznania (taka minę, która mówi: "fiu... fiu...") i powiedziała:

- Ooo, Piotr Snopczyński był u ciebie?
- Był. A co, znasz gościa?
- Osobiście nie, choć bym chciała. To jeden z najbardziej utytułowanych polskich himalaistów.

Boże! Więc mam nadzieję, że pan Snopczyński ma jednak amnezję i nie pamięta, że ja to ja, że kiedykolwiek uszczelniał kominy i że przepytywałam go z wycieczek po okolicznych górach. Zdecydowanie muszę zmienić urząd pocztowy, z którego moje paczki wysyłam.

Ma ktoś może łopatkę? Taką do piasku?

12 komentarzy:

  1. hahaha... uśmiałam się z tej opowieści. Łopaty nie mam i nie dam! Życie pisze najfajniejsze historie. Himalaista pewnie pamięta...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, ale się uśmiałam:) Świetna historia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. :-))) Też zdarzają mi się takie perełki... Bardzo fajny blog, będę często zaglądać. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. No, skoro to taki interesujący i w dodatku miły człowiek, to ja bym zareagowała wręcz odwrotnie, mianowicie z radosnym uśmiechem zapytałabym, czy pamięta, jak zrobiłam z siebie kretynkę :))) Czasem znajomość warta jest takiej ceny (pośmiania się z samej siebie). Rozumiem, że sytuacja na poczcie trochę Cię zaskoczyła, ale po przemyśleniu - może warto jednak rozbić namiot pod urzędem pocztowym i poczekać na nastepną taką okazję? Ja bym nie przepuściła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kallliope, ja przemyślę Twoja opcję, ale chyba poczekam z tym do lata, bo po śniegu wprawdzie lubię chodzić, to już leżeć na nim w namiocie raczej nie za zbytnio :)

      Usuń
  5. A ja bym się nie przejmowała. Dla ciebie ta Ślęża była wtedy jak dla niego Mont Everest - jeżeli tego nie zrozumiał, to pal go licho. Miło mi się czytało, bo ja też chodziłam po Karkonoszach, które kocham miłością ogromną. Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie , ale spotkanie, ale takie rzeczy się zdarzają a on nie jest celebrytą i możesz go nie znać. I na pewno zapamiętał Cię jako miła i sympatyczną osobę, która kocha góry jak on. Fajna historia, usmiałam się , pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. uśmiałam się, fajna przygoda :)) Pan był na tyle miły, że wysłuchał Twoich opowieści i nie chciał się chwalić swoimi wyczynami, może właśnie dlatego, żeby Ci się głupio nie zrobiło ale z pewnością docenił Twoją pasję :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale przygoda:) Świetnie się Ciebie czyta:) Potrafisz trzymać w napięciu, aż do końca:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zabawna historia, ale widać po niej, że pan ma dystans do własnej osoby.

    OdpowiedzUsuń
  10. W sumie, bez słowa "trochę" to ta historia trochę by inaczej wyglądała. :D

    OdpowiedzUsuń