sobota, 26 stycznia 2013

Co rok jestem starsza

Ja, podobnie jak Czubaszek, mam tak, że co rok jestem starsza.  Ani mądrzejsza, ani bogatsza, ani piękniejsza, tylko starsza. Pech. I foch!
Dziś właśnie znowu jestem starsza.

- Co będziesz robić w swoje urodziny i czy mogę do ciebie przyjechać? - zapytał Ktoś ostatnio. 
- W urodziny będę pewnie sama, upiję się swoją najlepszą nalewką do lusterka, załączę muzykę z płyty albo  obejrzę jakiegoś pornola. Ale chcę być sama. SAMA! 

I co? Mam urodziny. Leżę w łóżku trzeźwa jak świnia, wygrzewam jakieś cholerne grypsko, więc o nalewce mowy nie ma, na pornola nie mam ochoty, tylko muzyki słucham świetnej.
 A na przykład tego (moja ostatnia fascynacja):



albo tego (nasz eksportowy produkt muzyczny):



Dokonuję rachunku zysków i strat (z naciskiem na "STRAT"). I zastanawiam się, czy to rzeczywiście dobrze, że się tak izoluję. Od czego uciekam, ja  - "dziewczyna, co myśli, czuje, kocha i potrafi".

- Aaa, bo mnie ta dziwka depresja* depcze - usprawiedliwiam się, gdy ktoś się pyta, skąd ten zmarszczony nos. I zamiast tej dziwce depresji skopać tyłek, to się tak ze sobą pieszczę bez sensu. Przecież to zupełnie nie w moim stylu.
Na wszelki więc wypadek zadzwonię rano do taty i powiem, jak mówię co roku:

- Kochany tato, żebyś ty się nie czuł zakłopotany, że o mnie nie pamiętasz, a ja żebym się nie czuła przez ciebie zaniedbana, przypominam ci niniejszym, że mam dziś urodziny. 

Nigdy nie pamięta. I wiem, że gdy już sobie po miesiącu przypomni, czuje się z tym źle. Więc chociaż w ten sposób zdejmę z niego troskę. I będzie okazja, aby wychylić ze staruszkiem kielonka.
Czyli że jednak picie. Po tych wszystkich aspirynach. Ech...

W sumie to jednak nie będzie źle w te urodziny. Taka całkiem sama na świecie nie jestem znowu. Facebook przysyła życzenia. I Tchibo pamięta. I Groupon. Nawet sklep Cyfrowe.pl. I Goggle+ jest łaskawe. O, i mój dawny viceprezydent i najlepszy w tej części galaktyki  fotografik (nie śpi jeszcze, jak ja).  Tego jednego dnia w roku  jestem VIPem.

A propos, wiecie, że Google+ dostaje się "w prezencie" przy okazji rejestracji w Bloggerze? Tak samo  osobiste konto na YouTube - też przy tej samej okazji. Ja nie wiedziałam.
W ogóle po latach korzystania z internetu objawiają mi się coraz to nowe możliwości.

Założyłam bombonierkowe konta na Pinterest  i  Stylowi.pl.  Obydwie platformy są Wam pewnie doskonale   znane. Kto jednak tam nie był obecny, zachęcam do odwiedzin. Można się zainspirować.

Szlifuję nowe umiejętności. Zgłębiam język HTML.  Aż się sama sobie dziwię, że to zaczynam ogarniać. Grzebię w strukturze postów. Z tłumu robaczków wyłania mi się powoli sens, zaczynam widzieć struktury. Uwielbiam, gdy coś ma sens i struktury. To taki mój fetysz, choć sama w swojej istocie jestem tego matematycznym  zaprzeczeniem. Wchodzę więc w te robaczki, rozganiam gdzie trzeba, wstawiam komunikaty jakie trzeba i... odtąd przy niektórych zdjęciach pojawiają się u mnie przyciski "Pin it". Mało tego, że się pojawiają. One działają. Cudowne, czyż nie?  Bo przyciski te służą, aby zdjęcie przenieść do swojego profilu na Pinterest, jeśli ktoś już je ma. A coraz więcej osób ma.

Cieszę się jak dziecko, że to tak pięknie działa. Przeżywam przy tym prawdziwe emocje, jakich nie da się ściągnąć z internetu. Prawdziwą radość z małej rzeczy. I prawdziwy dreszczyk satysfakcji.

I ujmuje mnie również fakt, że się tak pięknie informacja w sieci roznosi drogą kropelkową. Przejmuje mnie to  do żywego. Bo czy to nie jest fascynujące? Sieć, która nie ma nawet siedziby, nie ma budynku, serwera, ani nic fizycznego. Czyli, że jak to działa, że działa? Kto mi to wyłoży?

Zachwycam się tak pierdołami. - pomyślałby kto, że ja dziewczyną  jestem, którą ta dziwka deprecha do bruku przygina bezlitośnie?

No, to jeszcze na poprawę nastroju po tym łzawym tekście, smakowity kąsek dla amatorów kotów. Podesłał mi kiedyś Grześ. Też w jakimś kryzysie byłam wtedy. Pomogło.
I jak to moja siostra ukochana kiedyś trafnie to skomentowała: "Kot świetny, a orkiestra - cóż - gra sobie tylko".





____________
* Owo nieparlamentarne określenie przeczytałam ostatnio u Radomskiej, i odkąd tę zdzirę-deprechę tak nazywam, tak deprecjonuję, czuję, jakbym brała się z nią za bary i  jakoś mi lżej. Jest słowo - jest moc.

2 komentarze:

  1. Skoro już przypomniałaś o ur., to życzę jak najwięcej takich zachwytów jak z tym HTML-em ;) a czas... to tylko jedna z miar przestrzeni ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No, wszystkiego dobrego, dziewczyno, wszystko się ułoży z czasem. Cierpliwości, szczęścia i zdrowia więcej. Uśmiechem zarażaj i miłością obdarzaj. Jak zawsze. D.zD.

    OdpowiedzUsuń