Ten drugi namawia, żeby ugotować coś na obiad. I tu też zachowamy się typowo-polsko-rodzinowo. Utłuczemy schaboszczaki. Dawno nie było. A że zza każdej ściany słychać charakterystyczny kotleciany stukot, to my dziś też w ten rytm.
I żeby uzupełnić ten sielski, niedzielny, polsko-rodzinny obrazek, powinnam się wbić w beżową garsonkę i wybrać do kościoła lub co najmniej na krótki spacer po rynku. Na beżowe garsonki mam jednak alergię - i słowną, i skórną. Już sama nazwa przyprawia mnie o ból głowy, bo mam wrażenie, że ustawia mnie w szeregu pań w wieku przedemerytalnym, którym w życiu nic już się nie chce. Kto to w ogóle wymyślił to słowo - GARSONKA? Na pewno nie spece od marketingu. A jeszcze połączenie tej formy z mysim kolorem?! Zgroza.
Beż jest kolorem, który wybitnie do mnie nie przystaje. Pewnie dlatego, że zbyt bardzo się z nim rymuję. Beżowa jestem cała w swojej naturze. Mam takież włosy i takową'ż cerę. Dlatego beż w okolicach twarzy, którego nie złamię jakimś jaskrawym gadżetem, odpada. I dlatego też beżowa garsonka powisi sobie w szafie i poczeka, aż do niej dorosnę.
Co innego z beżem we wnętrzach. Ten ma u mnie szczególne traktowanie.
Wyciągnęłam z zapasów ostatnio taką tkaninę, która sama w sobie jest z typu tych, o których można powiedzieć "fajna, ale słaba". Żadna z niej cwaniara, nie jest też szczególnie wyszczekana - ot, przysłowiowa "szara myszka". Ma za to celebryckie aspiracje i chciałaby na salony. I gdy ją tylko z czymś połączyć, dołożyć jakiś guzior, nietypowo przyciąć, to ho ho. Nie poznajemy panienki...
Rozbawiły mnie Twoje rozważania o garsonkach :) Poduszki zrobiłaś śliczne, ich śliczność wynika oczywiście z doboru kilku wzorów tkanin i szczególików w postaci kokardek, guziczków itd. Ale przecież to samo można zrobić z garsonką :) Ale co do kolorów, to mam podobnie - lubię mieć na sobie coś w żywych kolorach, ale czasem dla odmiany komponuję sobie coś w beżach, podobnie jak na Twoich ślicznych poduszkach: kilka deseni i odcieni, kropeczki czy kwiatuszki, jakaś koroneczka, falbaneczka czy koraliki i już nie jest nudno!
OdpowiedzUsuńCo ja z tymi kokardkami... wyobraźnia mnie poniosła :) Chodzą mi takie poduszki po głowie, podpatruję na blogach, niektóre są z kokardkami, to i u Ciebie je "zobaczyłam". W każdym razie zazdroszczę pięknych tkaninek użytych do tych poszewek (ta w kwiatki - marzenie!) i perfekcyjnego wykończenia :)
UsuńMiło mi cię powitać, Kalliope. Aż mnie natchnęłaś na te kokardki. Coś pomyślę w najbliższych dniach. Wiem, że do garsonek jestem być może niesłusznie uprzedzona. To bolączka mojej mamy, która mi od czasu do czasu garderobę w coś takiego zasili. Wisi ich już kilka:)
UsuńTak mi się przypomniało, że poważnie zacząłem się zastanawiać nad swoim wiekiem, kiedy żona powiedziała, że do twarzy mi w BRĄZOWEJ kurtce....
OdpowiedzUsuńCoś Ty, Vitoos, nie daj się wbić w brązową kurtę, bo stąd już tylko krok do tego, aby młode dziewczyny ustępowały Ci miejsca w autobusie, mówiąc: "niech sobie starszy pan usiądzie". Jeśli oczywiście jazda autobusem Ci się przydarza...
UsuńNo i się zaczytałam :-B
OdpowiedzUsuńW pewnym wieku popularne są jeszcze garsonki w granatowym kolorze, takie niedzielne mundurki.
OdpowiedzUsuńDodatek drewnianych guzików na poszewce to przysłowiowa kropka nad i.