niedziela, 20 stycznia 2013

A w niedzielny poranek...

Jest niedziela, więc też z Oliśką zachowujemy się iście niedzielnie - jak każda typowa na tych szerokościach geograficznych rodzina. Dostałyśmy od babci nowiutką kanapę (żegnajcie cztery tomy Gabaldon i "Cień wiatru" w roli łóżkowej nogi), więc gnijemy w tym wyrze do jedenastej oglądając (O ZGROZO!) telewizję. A w niej - jak się okazało - takiej znowu zupełnej porażki nie ma - może niepotrzebnie i zbyt łatwo się uprzedzam.  Jest Cejrowski, który gada całkiem do rzeczy. I Makłowicz - też całkiem, całkiem.

Ten drugi namawia, żeby ugotować coś na obiad. I tu też zachowamy się typowo-polsko-rodzinowo. Utłuczemy schaboszczaki. Dawno nie było. A że zza każdej ściany słychać charakterystyczny kotleciany stukot, to my dziś też w ten rytm.

I żeby uzupełnić ten sielski, niedzielny, polsko-rodzinny obrazek, powinnam się wbić w beżową garsonkę i wybrać do kościoła lub co najmniej na krótki spacer po rynku. Na beżowe garsonki mam jednak alergię - i słowną, i skórną. Już sama nazwa przyprawia mnie o ból głowy, bo mam wrażenie, że ustawia mnie w szeregu pań w wieku przedemerytalnym, którym w życiu nic już się nie chce. Kto  to w ogóle wymyślił to słowo - GARSONKA? Na pewno nie spece od marketingu.  A jeszcze połączenie tej formy z mysim kolorem?! Zgroza.

Beż jest kolorem, który wybitnie do mnie nie przystaje. Pewnie dlatego, że zbyt bardzo się z nim rymuję. Beżowa jestem cała w swojej naturze. Mam takież włosy i takową'ż cerę. Dlatego beż w okolicach twarzy, którego nie złamię jakimś jaskrawym gadżetem, odpada.  I dlatego też beżowa garsonka powisi sobie w szafie i poczeka, aż do niej dorosnę.

Co innego z beżem we wnętrzach. Ten ma u mnie szczególne traktowanie.

Wyciągnęłam z zapasów ostatnio taką tkaninę, która sama w sobie jest z typu tych, o których można powiedzieć "fajna, ale słaba". Żadna z niej cwaniara, nie jest też szczególnie wyszczekana - ot, przysłowiowa "szara myszka".  Ma za to celebryckie aspiracje i chciałaby na salony. I gdy ją tylko z czymś połączyć, dołożyć jakiś guzior, nietypowo przyciąć,  to ho ho. Nie poznajemy panienki...








7 komentarzy:

  1. Rozbawiły mnie Twoje rozważania o garsonkach :) Poduszki zrobiłaś śliczne, ich śliczność wynika oczywiście z doboru kilku wzorów tkanin i szczególików w postaci kokardek, guziczków itd. Ale przecież to samo można zrobić z garsonką :) Ale co do kolorów, to mam podobnie - lubię mieć na sobie coś w żywych kolorach, ale czasem dla odmiany komponuję sobie coś w beżach, podobnie jak na Twoich ślicznych poduszkach: kilka deseni i odcieni, kropeczki czy kwiatuszki, jakaś koroneczka, falbaneczka czy koraliki i już nie jest nudno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ja z tymi kokardkami... wyobraźnia mnie poniosła :) Chodzą mi takie poduszki po głowie, podpatruję na blogach, niektóre są z kokardkami, to i u Ciebie je "zobaczyłam". W każdym razie zazdroszczę pięknych tkaninek użytych do tych poszewek (ta w kwiatki - marzenie!) i perfekcyjnego wykończenia :)

      Usuń
    2. Miło mi cię powitać, Kalliope. Aż mnie natchnęłaś na te kokardki. Coś pomyślę w najbliższych dniach. Wiem, że do garsonek jestem być może niesłusznie uprzedzona. To bolączka mojej mamy, która mi od czasu do czasu garderobę w coś takiego zasili. Wisi ich już kilka:)

      Usuń
  2. Tak mi się przypomniało, że poważnie zacząłem się zastanawiać nad swoim wiekiem, kiedy żona powiedziała, że do twarzy mi w BRĄZOWEJ kurtce....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś Ty, Vitoos, nie daj się wbić w brązową kurtę, bo stąd już tylko krok do tego, aby młode dziewczyny ustępowały Ci miejsca w autobusie, mówiąc: "niech sobie starszy pan usiądzie". Jeśli oczywiście jazda autobusem Ci się przydarza...

      Usuń
  3. W pewnym wieku popularne są jeszcze garsonki w granatowym kolorze, takie niedzielne mundurki.
    Dodatek drewnianych guzików na poszewce to przysłowiowa kropka nad i.

    OdpowiedzUsuń