Hey Joe, dokąd idziesz z tym pistoletem w ręku...
Już kolejny Nowy Rok spędzam z uchem przy radiu. Kilkanaście godzin muzycznej uczty, w towarzystwie Barona, Niedźwiedzia i pozostałych najlepszych z najlepszych dziennikarzy trójkowych. W realu bez towarzystwa choćby jednej osoby, której mogłabym skomentować cokolwiek... Ech... Pokopane mam życie jak filmy Petera Grenawaya.
15.42
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą...
Podczas, gdy produkuje się (za przeproszeniem) Sztywny Pal Azji, czytam wywiad z (za przeproszeniem) Leonem Wiśniewskim w NaTemat.pl
Tfu!
Nie lubię faceta. Mam podstawy. Przeczytałam dwie książki, na kanwie których wyrosły we mnie stosy uprzedzeń i literackiego zniesmaczenia - prawie jak dorodna pleśń na wilgotnym chlebie. Pleśń taka tak ładna jest, że szkoda od razu wyrzucić, lecz w końcu wyrzucam, bo zjeść się tego nie da. Tak jest i z tą rozmową.
Lubię czytać wywiady. Doceniam, gdy są świetnie skonstruowane, gdy pytający zna temat, gdy pyta interesująco, nie o rzeczy oczywiste i encyklopedyczne. Gdy sięgnie do zakamarków. Gdy krąży i kluczy.
Czytam więc wywiady dość często.
Pani Reporter zaczyna:
„Irytujący”, „pretensjonalny”, „nudny”, ale też „zachwycający” i „przenikliwy”. Opinie o pana literaturze są dwojakie, albo miesza się pana z błotem, albo wychwala pod niebiosa.
Wiśniewski na to:
Irytujący, powiada pani? To dla mnie raczej komplement niż obrzucanie błotem. Ponadto sięganie po błoto, aby mnie obrzucić, to wysiłek.
Uwierzyć w to? Zapatrzony w siebie i zakochany w swoim własnym odbiciu pisarzyna dał się już poznać z tej ciemnej strony, czyżby zmienił dyskurs? Drążę więc.
Reporterka pyta:
Zarzuty krytyki nie dotyczą zwykle tematów, jakie pan porusza, ale stylu, który uznawany jest jako grafomański.
Pisarz odpowiada:
Nie są mi znane takie opinie krytyki. Uznawany przez kogo? Przez panią? Wybaczy pani, ale nie mam absolutnie najmniejszego powodu, aby uznać panią za jakikolwiek autorytet w temacie literackiego stylu. Nie spotkałem się nigdy z negatywną opinią dotyczącą mojego stylu.
Czyli, że jednak niespodzianki nie było. Oj, szkoda...
16.05
Metallica - I can't remember anything
Czytałam gdzieś już wywiad z tym panem. Szukam. Zajmuje to chwilę, ale odnajduję: wiosenne wydanie Papermint. Przelatuję wzrokiem, aby sobie przypomnieć. I znów zabiera mi to chwilę. Na liście trójkowej mijają w tle ze dwie piosenki. Wywiad jest jednak tak mdły, jak cała ta wiśniewska pisanina. Bardziej reporterski niż emocjonalny. Ot, "co czytałeś", "kto ci polecił", "kiedy wyjechałeś", "kiedy zamierzasz wrócić" i takie tam usia-siusia. A ja lubię, gdy wywiad jednak wzbudzi emocje. Nie tyle przykładam wagę go samych odpowiedzi, co do pytań, ich kolejności, dociekliwości, wręcz reporterskiej złośliwości, do budzącego się w rozmówcach napięcia, wzajemnych sympatii lub antypatii. Dlatego ten pierwszy wywiad zapamiętam. Drugi pewnie puszczę w zapomnienie.
16.25
Nie pytaj mnie, dlaczego ciągle chcę zasypiać w niej i budzić się...
Obywatel GC
Świeczki mi dogorywają, podczas gdy myślę sobie o tych wszystkich wywiadach, które ostatnio wpadły mi w ręce. Który ciekawy i dlaczego? Który nie warty uwagi i dlaczego?
16.28
Miejsce 37 - ani po polsku, ani po angielsku. Chyba tytułu nie muszę zdradzać - powiedział Niedźwiedź.
Nie musiał... Dziewczyna o perłowych włosach.
Egyszer a Nap úgy elfáradt
Elaludt már zöld tó ölén
Za każdą piosenką tyle wspomnień, tyle obrazów.
Przypominam sobie wywiad z Edgarem Keretem. Ten to był dopiero ciekawy. Przy okazji zastanawiam się, czy do niektórych rzeczy nie nazbyt łatwo się uprzedzam. Czytam jeszcze raz.
16.41
Led Zeppelini piłują gitary. Daję głośniej. Sząszad wybaczy.
Idę tropem tych wywiadów. Drążę w pamięci. Mam! Waglewski. No, rozmowa cudo. Powinni go puszczać studentom dziennikarstwa z adnotacją: "Jak nie przeprowadzać wywiadów". Pamiętam, że gdy odkryłam to w sieci, śmiałam się przez trzy dni.
16.48
Hotel California
Chyba zaraz się rozpłaczę. Nowy Rok w pojedynkę to wcale nie jest wesoła sprawa. To chujnia z grzybnią, jak by powiedział Jacek fotograf. Brzydko by powiedział, ale co prawda to prawda.
Piszę więc sms-a do znajomych:
---> "Kawka w wąskim gronie?"
Czas biegnie.
17.05
Pink Floyd, Time
Boże, Pink Floyd? Kiedy to było? Pociąg do Bystrzycy. Pociąg do Szklarskiej. Pół życia w piętrowych wagonach. Jakieś harcerskie wyjazdy pod namiot. Jakieś ogniska. Jakieś rozmowy przy nich. Jakieś włosy w warkocze. Chleb z paprykarzem szczecińskim mogliśmy jeść ciurkiem przez tydzień. Małe się miało wtedy wymagania.
Ding dong, odzywa się wreszcie mój telefon. Sms zwrotny przyszedł:
<--- "Zapraszam"
Biorę więc wino w rękę i idę. Dalszej części listy będę słuchać w towarzystwie, w towarzystwie wspominać i wespół sączyć trunki. Do ostatniego kieliszka i do pierwszego miejsca, jeśli sił wystarczy i głowa to wytrzyma.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!
Wywiad - dramat! Ta pani chyba do tej pory ma skurcz żołądka jak słyszy WW.
OdpowiedzUsuńA muzycznie idealnie się zgrywamy. Miło poczytać takie mądre wpisy, tak napisane, takie w moim stylu:)
Dziękuję, Calla. Twoje komentarze zawsze budują:)
Usuń